http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=40953
Dziś jest u mnie drugi dzień (no może niecały bo przyjechała wczorej około 19).
Noc sedziła za wersalką.
Dziś udało mi się nakłonić ją żeby wyszła.
Kącik za wersalką zamieniła na kącik pod biurkiem w nadziei, ze mnie to usatysfekcjonuje i dam jej spokój

Tak też zrobiłam.
Jakieś półtorej godziny temu zebrałam się na odwagę i postanowiłam zapoznać Apolonię i mojego kocura - Gryfona.
Gryfon to 5-letni kot (kastrat), słusznej postury i wagi około (ale raczej ponad) 7 kilo

Gryfon jest łagodny w stosunku do innych zwierząt i raczej bojaźliwy np. jak raz zobaczył karpia w wannie to przez tydzień postanowił nie wchodzić na wszelki wypadek do łazienki...

A więc było to tak:
Apolonia siedziała pod biurkiem. Gryfon oflagował się pod drzwiami jej pokoju, żądając ujawnienia co się tam dzieje.
O 18 mówię mu - mój drogi, godzina W nadeszła wchodzimy...
Kocur obszedł cały pokój (zresztą doskonale mu znany),
dokładnie zbadał kuwetkę,
skosztował z każdej miseczki,
po czym jego wzrok spoczął na Apolonii, która obserwowała go ze swojej strategicznej kryjówki pod biurkiem.
Gryfon podszedł bliżej na (ja to nazywam) "krótkich łapkach", na odległość około 40 cm , zebrał się w sobie i prychnął...
Apolonia patrzyła na niego ze stoickim spokojem i wyższością płci pięknej nad nieokrzesanym chłopakiem...
Gryfon rozglądał się na prawo i lewo najwyraźniej szukając wsparcia...
Po kilku minutach z wyraźną ulgą odsuną się na odległość ok 70 cm, rozsiadł się i obserwował - on Apolonię, a ona jego.
Miał nieodpartą ochotę powąchać ją z bliska.
Ważył za i przeciw, po kilkunastu minutach podszedł znów bliżej i ... zaczął warczeć - zupełnie jakby był psem

Tego w mojej ocenie było za wiele.
Mimo, że Apolonia nadal znosiła to ze stoickim spokojem, ja nie wytrzymałam (razem z synem byliśmy akurat na etacie bodyguard'ów Apolonii), wię powiedziałam mu co myślę o jego gościnności.
Chyba zrozumiał bo dał spokój.
Teraz śpi obok mnie na foletu w innym pokoju niż jest Apolonia.
Jedyne co mnie martwi, to że Apolonia nic dziś nie zjadła.
Wczorej wieczorem, co prawda zjadła dość solidną kolację złożoną z mięska wołowego, kurzej wątróbki, oraz w nocy oporawiła suchą karmą.
Zrobiła siusiu, o 5 nad ranem qpala, więć wydawało się, że wszsytko OK.
Ale dziś nic nie jadła, nie piła wody, nie siusiała - czy to normalne?

Mój kocur jest ze mną od początku tj., od małego. Nie miałam z nim żadnych problemów zdrowotnych.
Ponad rok temu postanowiłam wziąć kotkę ze schroniska - miała wszystko, co można czyli koci katar, świerzb, grzybicę i mase pcheł.
Leczenie trwalo 2 miesiące - antybiotyki, odżywki, inchalacje (łązienkę zamieniliśmy na saunę, żeby ułatwić jej udrażnienie noska i oddychanie).
W trzecim miesiącu okazało się, że ma FIP - formę wysiękową. Nic nie dało się zrobic -odeszła w styczniu zeszłego roku.
Przeżyłam to bardzo.
W tym roku w lutym znów pojechaliśmy do schroniska z kocami, jedzeniem itp.
Zaryzykowałam raz jeszcze - wzięłąm kolejna kotkę. Wygladała zdrowo.
Przywiozłam ją w czwartek, w niedzielę odeszła za TM.
Vet nie umiał powiedzieć co się stało. Przez te cztery dni nic nie zjadła, ani niczego się nie napiła. Codziennie jeździłam do veta, codziennie dostawała kroplówki - bez efektu.
Na Apolonię patrzę więc z wielką uwagą. Nie wybaczyłabym sobie gdyby coś się stało.
Może mieć do mnie dystans, mogę poczekac na jej zaufanie, ale niech będzie zdrowa!
Więc dziś bardzo się martwię - czy to normale, że przez cały dzień nie jadła i nie piła?

Może nie powinnam jej wyciągać zza tej wersalki?
Może powinnam dać jej więcej czasu?
Podobno koty są bardzo wrażliwe na stres.
Jak myślicie ile czasu ona może nie jeść?