» Sob kwi 08, 2006 19:01
Niektorzy z Was znaja historie sprzed prawie 4 lat, gdy tuz przed Gwiazdka do zaprzyjaznionego schroniska przywieziono kota. Dzikiego doroslego kocura z polamana szczeka i przednimi lapkami, pogruchotana miednica. Kocurka ktory gryzl ludzi i warczal na ich widok.
Ktos ze schroniska zadzwonil do mnie z pytaniem co z nim zrobic, w domysle, czy uspic.
Ja nierozsadnie nieracjonalnie i nieprofesjonalnie powiedzialam ze nie. Ze ja wezme tego kota.
Ten kot spi dzis z nami w lozku wtulony z Tonika.
Mimo ze wiem, ze z racjonalnego punktu widzenia to co zrobilam bylo bez sensu.
Hope przyszla do mnie po pomoc. I naprawde chcialam Jej pomoc i wierze, ze wiedziala o tym nawet umierajac mi na rekach. Bo z racjonalnego punktu widzenia to co zrobilam bylo znowu bez sensu. Mimo tego a moze mimo to ze probowalismy wszystkiego, lacznie z transfuzja krwi podarowanej przez Pacanka. Mimo ze obie staralysmy sie bardzo to bylo bez sensu.
Tak jak fakt, ze po tym jak dwoje dzieci Hope umarlo, trzecie, ktore przezylo, najdrobniejsze i najmniejsze, przyjechalo ze mna do domu.
Tyle tylko ze trzymajac tego malca na dloni nie moglam zawiesc Hope, mimo ze Ona nie mogla juz tego zobaczyc.
I tak bardzo bym chciala
zeby to nie okazalo sie bez sesnu.
8 kocich ogonów i spółka (z.b.o.o.)