Witam po dłuższej nieobecności.
Spowodowana była ona /ta nieobecność

/ sajgonem w moim życiu, nie dość , że w pracy mam urwanie gumek w skarpetkach to, to co dzieje się w domu przeszlo już ostatnio wszystko

Agresja Toffika z dnia na dzień tak szybko rosła, że końcem końców już nie dało sie do niego podejść. Nie pomogło, konsultowane z Panią Wandą zwiększenie ilości kropel ani ich odstawienie. W środę się już tak wkurzyłam/załamałam, że zapowiedziałam moim wetom wizytę w czwratek z furiatem. Jak nie trudno sie domyśleć, dwie tabletki które dostałam na uspokojenie go nie pomogły - a miał juz po pierwszej się pokładać a po drugiej to już spać min. 6 godzin. Złapanie go na ręce w grę nie wchodziło wogóle, na szczęście pokusił się na wołowinkę wrzuconą do transporterka. W czasie podróży wydawał z siebie głosy prosto z wnętrz piekieł oraz starał się rozsadzić transporter od środka. U wetów jakimś cudem dostał w dupsko zastrzyk z "głupiego jasia" i po kilku minutach można było kota zbadać, pobrać krew itp. I niestety, to czego się obawiałam najbardziej - białko w moczu i leukocyty sięgające wyżyn

Dziś po południu będę miała wyniki krwi i będzie już wszystko wiadomo, czy tylko kamyczki w pęcherzu czy już nerki - mam nadzieję, że nie.
Wiem, że to może i nie na temat, ale czy macie jakieś doświadczenie w tym temacie? Czy schorzenia dróg moczowych mogą być przyczyna tak strasznej agresji?