no to teraz opowieści codzienne herhorkowe
Jak już wspominałam, Herhor po przyjeździe do Warszawy postawił sprawę jasno. Koniec z podróżami. Każda próba zawiezienia go dokądkolwiek wyglądała następująco:
wychodzimy z mieszkania. Otwierają się drzwi wszystkich naszych sąsiadów, żeby złapać tych drani, którzy maltretują na klatce kotka.
Kotek siedzi w transporterku i wyje rozdzierająco. Rzewnie. Dramatycznie i z uczuciem.
Kiedy wychodzimy na podwórko - już wkrótce towarzyszy nam korowód kotów podwórkowych, które robią wszystko, żeby uratować dręczonego kumpla. Herhor wyje, a echo niesie się przez całe podwórko. Otwierają się okna, ludzie wychodzą na balkony i pokazują nas palcami. Staruszki na ławeczce ze smutkiem konstatują: ależ ten koteczek płacze.
Zakładając, że dotrwaliśmy do tego momentu - wchodzimy do samochodu.
Nie wiem, czy wspominałam, ale poza agorafobią i klaustrofobią, Herhor ma też chorobę lokomocyjną.
Już przy wyjeżdżaniu z naszej uliczki do wycia dołącza się ciężki charkot. Nasze podróże zwykle trwały do 10 minut - i kończyły się pod przychodnią weterynaryją. Na tym etapie Herhor nie wydawał już z siebie głosu, tylko zachrypły skrzek. I zipał ciężko.
Po dwóch czy trzech takich eskapadach i stwierdzeniu, że lekkie uspokajacze zaordynowane przez weterynarza nie pomagają, postanowiliśmy, że jeśli się da, weterynarz będzie przyjeżdżał do Herhora, a nie na odwrót
Tak też się stało, kiedy dwa lata temu nasze koty przechodziły grypę żołądkową.
Przyjechał zatem weterynarz.
Muszę tu zaznaczyć, że oprócz agorafobii , klaustrofobii i choroby lokomocyjnej Herhor cierpi jeszcze na androfobię. Poza Krzyśkiem i jeszcze jednym naszym kolegą - nie trawi mężczyzn.
A rozpoznaje ich już po dzwonku do drzwi
Zadzwonił dzwonek.. Herhor trzymany silną ręką w mgnieniu oka wyswobiodził się i uciekł slalomem przez mieszkanie, chroniąc się pod naszym łóżkiem.
Byłam wtedy w ciąży, ale i tak tylko ja mogłam wjechać pod łóżko po uciekiniera (i Krzysiek i weterynarz zostaliby już pod łóżkiem).
Wyjechałam ze zgubą, która zaraz po dostrzeżeniu OSFa (Obcy Straszny Facet) wyrwała się i kurcgalopkiem ruszyła wgłąb mieszkania.
Dwóch rosłych facetów ganiało go przez jakiś kwadrans, a ja dochodziłam do siebie po jeździe ta naciążonym brzuchu.
W końcu udało się.
Herhor owinięty został w ręcznik. A muszę dodać, że był wówczas mocno odwodniony i generalnie w kiepskiej formie. No więc został owinięty w ręcznik i miał dostać kroplówkę. Ponieważ panowie nie ufali, że uda mi się go samej utrzymać, oni trzymali z całych sił, a ja miałam podać kroplówkę.
Wycelowałam...i wtedy Herhor gwałtownie się szarpnął, a ja wbiłam igłę w dłoń weterynarzowi

No więc potem ja go trzymałam, a kroplówkę podał weterynarz.
Na koniec nasze kocie szczęście miało dostać zastrzyk.
Weterynarz wpadł na pomysł, żeby Herhor był w transporterku, on tam szybko włoży rękę, zrobi zastrzyk i po krzyku.
Herhor był w transporterku, weterynarz szybko włożył tam rękę i jeszcze szybciej ją wyjął, bo z transporterka dobył się głos przypominający ryk lwa z czołówki Metro Goldwyn Meyer, zakończony wyraźnym kłapnięciem paszczy.
Do dziś mam w uszach ten dźwięk
Zastrzyk zrobiłam sama, jakąś godzinę po wyjściu weterynarza, kiedy Herhor wybaczył nam wtargnięcie na jego teren OSFa
