Wczoraj była piekna pogoda, dużo slońca, ciepło.
Podjęłam "męską" decyzję. Zapakowałam Apolonie w transporterek i wyniosłam ją na podwórko. Postanowiłam zwrócić jej wolność.
Nie mogę mieć piatej (z Dyzią - szóstej) kocicy w domu na stałe.
Stwierdziłam, ze Apolonia - zdrowa, odrobaczona, odpchlona, wysterylizowana - może wrócić tam, gdzie spędziła dzieciństwo i młodość.
Apolonia wyskoczyła z transporterka i na podkulonych nogach, z brzuchem przy ziemi pognała wprost w okienko mojej otwartej piwnicy.
Dwie godziny później widzialam jej łepek wystający z okienka.
Wieczorem - w piwnicy juz jej nie było.
Nocą łapałam kolejne koty na dzisiejsze sterylki, wypatrując czy jakikolwiek sie zjawi, bo po akcjach ostatnich tygodni - koty nie czując się bezpieczne - wyprowadziły sie z mojej piwnicy.
Nagle zza węgła budynku wyłoniła się, znów na podkurczonych nogach - Apolonia. Zobaczyła mnie, stanęła jak wryta, zaczęła przeraźliwie miauczeć i skryła się pod najbliższym zaparkowanym samochodem.
Spod samochodu dobiegało żałosne miauczenie.
Gdy podstawiłam obok transporter z odrobiną jedzenia - bez ociągania - weszła do środka.
Obiecałam kici, że już nigdy więcej nie wróci na podwórko.
Śpi sobie teraz obok mnie na półeczce.
Miziana i głaskana - głośno mruczy i patrzy milościwie.
I co ja mam teraz zrobić ?
Mąż jak sie dowie, ze zostaje na stałe - wyrzuci mnie razem z nią z domu.
Już dawno mu obiecałam, że więcej kotów w domu nie będzie.