Już piszę
Irenka dalej chora, ale już widać zdecydowaną poprawę. "Zapalam" jej codziennie antybiotyk w karczek

, jeszcze do przyszłego poniedziałku.
Muszę ją pochwalić: znosi to dzielnie. Procedura wygląda tak: kocyk na biurko, na kocyk - Irenkę. Potem porcja miziania i rozcieranie karczku. Szybka akcja ze strzykawką i kolejna porcja miziania do osiągnięcia mruczenia. Na początku przyjeżdżał PięknyAdam do asysty, ale że kota przyjmuje wszystko bezstresowo teraz robię zastrzyki sama.
Lucynka na widok strzykawki zaszywa się w tzw. ciemny kąt (czyli najczęściej za kaloryfer). Codziennie.

Tak na wszelki wypadek pewnie, jak bym zmieniła przypadkiem zdanie i chciała kłuć innego kota...
Bubinka miziasta się zrobiła, aż jej nie poznaję

Ładuje się na kolana, ugniata, przewraca oczami... jak by nie była wysterylizowana, to bym myślała, że na rujkę jej się zbiera

Lucynka wtedy siada obok i czeka, aż kolana się na chwilkę zwolnią, żeby szybciutko przejąć "miejscówkę".
A Takeshi? Już któryś dzień z rzędu budzi mnie rano. Najsłodszy rodzaj budzenia wybrał, bo kładzie się koło twarzy, mizia, kotłasi się (heheheee - trafne określenie

), podgryza leciutko i mruczy.... I porę wybiera odpowiednią - czyli jak nie wstanę jak zadzwoni budzik
Kochaniutkie te moje koty....
