Tomaszek juz powrocil w moje skromne progi. Wypuszczony z transportera wyprul na pelnym gazie, zawinal dywan o drodze i pomknal do sypialni. W sypialni spod lozka lypal okiem i niuchal. Po chwili powoli wylazl spod lozka i z wyrazem ciezkiej pracy umyslowej na ryjku pogalopowal do malego pokoju. Z malego pokoju juz wyszedl powoli. Spokojnie. Siadl na przedpokoju i powiedzial
hura, nareszcie w domu po czym powedrowal do kuchni, gdzie wrzasnal na mnie
a kolacja to gdzieeeeeeeeee?!?. No dobra, dalam kolacje z wkladka. Wyplul i zakopal. To dalam bez wkladki. Pozarl z apetytem. Wskoczyl na blat i....
no to teeeeraz miziaaaaaj zazadal. Pomiziany w koncu uznal, ze jest ok. Teraz biega za moimi kotami i obgaduje mnie, Ryske i weta, jakie z nas swinie potworne, tak kota sponiewierac.
To byly ciezkie i pracowite dni Tomaszka.
PS - Tomaszek wlasnie siedzi na przeciw mnie kolo monitora i straszliwie narzeka. Chyba czyni mi wyrzuty. Powinnam sie w sumie zawstydzic
