Udało się, łapanka trwała ok 2 godzin, za pierwszym razem, mimo mojego nawoływania kotulek nie przyszedł
Postanowiłam dać mu jeszcze szansę i udałam się na zakupy, po powrocie znowu szukałam i nic......
Postanowiłam, że bez kicia nie wracam i jak powoli traciłam nadzieję i udałam się w kierunku wyjścia

pojawił się

, z podniesionym ogonkiem, więc otworzyłam szybciutko puszkę z jedzonkiem, troszkę się podroczylismy,(bo kicio chyba czuł moje zdenerowonie i był bardzo ostrożny), ale udałam, że nie obchodzi mnie jego kocia osoba i zanim się obejrzałam miałam go w rękach wtedy bach do kontenerka i już.
Zadzwoniłam do scholastyczki i jej TZ (przemili ludzie) i cała się trzęsłam, bo jeszcze nie wierzyłam, że się udało, a oni już na nas czekali. Dalej już wszystko wiecie, najważniejsze, że kotuś jest bezpieczny i ma cieplutko, w połowie drogi już zasnął, tak dawno nie zaznał ciepełka, jak wyjęłam kontenerek z samochodu też spał zwinięty w kłębek i nic go już nie obchodziło - dzielny chłopak!!!!!
Teraz czekamy na relację Ani, a ja spróbuję zebrać trochę grosza na odjajczenie i ewentualne leczenie biedaka. Pozdrawiam wszystkich, którzy trzymali kciuki, bo jak widać bardzo pomogły.