Po prawie miesiącu nieobecności wróciliśmy wreszcie do Warszawy
Przez prawie dwa tygodnie byliśmy pod Opolem (u Fredzia), a potem pod Białymstokiem (w ostatnim dniu pobytu tutaj przyjechał do nas Fredzio).
Do domu przyjechaliśmy w sobotę ok. godz. 20.
Koty pokręciły się po mieszkaniu i poszły spać (nie chciały jeść i pić).
W nocy Dorinka spała ze mną. Hera też chciała, ale zobaczyła Dorinkę, fuknęła na nią i uciekła do domku na drapaku.
W niedzielę rano Hera nie wyszła z domku na śniadanie, ale pomyślałem, że obraziła się za liczne podróże, musi odreagować i odpocząć.
Po południu wyszła na chwilę z domku i wtedy zobaczyłem pod ogonkiem coś ciemnego. W pierwszej chwili sądziłem, że kupka przyczepiła jej się do porteczek. Ale przecież nie chodziła do kuwety!
Podszedłem bliżej, uniosłem ogonek i zobaczyłem obok odbytu goły placek skóry w kolorze brudno-brązowo-czarnym, wielkości 20 groszówki.
Od razu pomyślałem o zatkaniu gruczołu okołoodbytowego i zaplanowałem na poniedziałek wyprawę do lekarza.
W poniedziałek rano przebarwienie miało już wielkość 5 złotówki i było nabrzmiałe.
Pojechaliśmy do kliniki.
Pani doktor stwierdziła stan zapalny gruczołu okołodbytowego.
Wyciskanie niewiele dawało. Zrobiła punkcję igłą od strzykawki, ale też prawie nic nie schodziło. Wobec tego popsikała pupę aerozolem, który miał trochę znieczulić to miejsce i nacięła opuchliznę skalpelem.
Teraz można było już wyciskać, a było tego bardzo dużo!
Myślałem, że to osławiona wydzielina gruczołu okołoodbytowego, ale lekarka stwierdziła, że to bardzo gęsta ropa.
Następnie przez nacięcie wstrzyknęła jakiś płyn do przepłukania gruczołu i również go wycisnęła.
Ponieważ przez dobę Hera nie jadła i nie piła, więc dostała 100 ml kroplówki pod skórę.
A oprócz tego 4 zastrzyki. M.in. antybiotyk, coś wzmacniającego i coś pomagającego wątrobie w oczyszczaniu krwi z toksyn, które mogły już przejść do krwioobiegu (a może to było w kroplówce? nie pamiętam dokładnie - jutro dostanę wydruk z opisem wykonanych zabiegów).
Teraz ma obserwować Herę. Jeśli coś mnie zaniepokoi, to mam jechać do przychodni, a jeśli będzie dobrze, to dopiero jutro rano na kontrolę.
Po powrocie do domu, Hera zabrała się za mycie pupy. Trwało to około 40 minut
Potem napiła się wody i zjadła kilka chrupek.
A później znowu zaczęła się myć, tym razem krócej - ok. 20 minut.
Pochodziła trochę po mieszkaniu i poszła spać do transportówki.
Teraz obudziła się, wyszła z niej i znowu myje się.
A przed chwilą zrobiła siku i kupę
Pupę ma gołą jak pawian
Dla pełnego obrazu wspomnę o spostrzeżeniu sprzed ok. miesiąca.
Hera bardzo lubi szczotkowanie futerka, a zwłaszcza porteczek. Kładzie się na pleckach na moich kolanach, zadziera tylne łapki do góry i czeka na szczotkowanie:
http://strony.aster.pl/hera/for/h_007.jpg
http://strony.aster.pl/hera/for/h_009.jpg
Kiedyś podczas szczotkowania porteczek zauważyłem, że pupa Hery zmieniła troszkę wygląd.
Do tej pory wyglądała jak słoneczko

- mocno zwarty odbyt i odchodzące od niego "promyki". Natomiast od kilku dni na jednym z tych "promyków" czasami pojawiał się otworek lub sam "promyk" rozchylał się. Czasami widać tam było odrobinę wilgoci.
Uznałem, że tak pracują gruczoły okołoodbytowe - wydzielają na zewnątrz swój "produkt" przez ten otworek.
Herze to nie przeszkadzało, nie lizała się więcej niż zwykle, nie "saneczkowała", nie wydzielała specyficznego zapachu, miała dobry humor i apetyt.
Aż tu nagle wczoraj taka historia.
W sobotę wieczorem jeszcze nie widziałem niczego niepokojącego, w niedzielę ciemna plamka na skórze obok odbytu, a w poniedziałek rano stan zapalny gruczołu i olbrzymie ilości gęstej ropy!
Można powiedzieć, że wróciliśmy do Warszawy w ostatniej chwili.