Naya...nie wiem, czy to Cie pocieszy, ale ja dopiero po 6 m-cach leczenia grzybicy odetchnelam z ulga, ze to wreszcie koniec
Wszystko zaczelo sie od malego kociaczka, na ktorym nie bylo widac zadnych zmian grzybiczych, ale byl taki zdolny, ze pozarazal wszystkie moje koty ( a mam ich 5 ) i mnie, i syna. O dziwo nie zarazil sie, zaden pies ( sztuk 4 ) i TZ tez byl zdrowy. Po miesiacu "ciaprania sie" z tymi wszystkimi swinstwami (plynami, masciami), podjelam decyzje "golimy na lyso". Oczywiscie koty, w stosunku do siebie nie bylam taka odwazna
Minal kolejny miesiac bez wiekszej poprawy. Zmienilismy taktyke: fluconazole ( syrop 50mg/10ml )...chyba 2 kropelki dziennie w jogurciku wypijaly same, nie musialam ich meczyc tabletkami; masc pevaryl (nie pamietam juz jak czesto smarowalam), raz w tygodniu imaverol / na zmiane z kapielami w nizoralu. I tak powoli wychodzilismy na prosta.
Aha ... w miedzy czasie oczywiscie szczepienie.
Powiem tylko, ze bylam juz tak przerazona brakiem efektow, ze codziennie gotowalam reczniki, zmienialam posciel, wycieralam podlogi specjalnym plynem, a do mycia rak stosowalam manusan.
Pani dermatolog "doradzila" nam, aby "pozbyc" sie problemu w postaci kotow

... i tym sposobem rowniez leczylismy sie u weta
Chyba po 6 m-cach bylam juz pewna, ze pokonalismy grzyba. Kociska pieknie zarosly. Oczywiscie zrobilam badania krwi...wszytsko bylo OK.
Do teraz jak pomysle o grzybicy to wlosy mi sie na glowie jeza
