Położyłam się wczoraj spać około 22.00. Po jakiejś godzinie wysłuchiwania
Patataj, patataj, patataj, łup, MIAUUUUUUUUUUUUUUU wsadziłam łeb pod poduszkę i zaczełam zasypiać. Obudziłam się koło 4.00 wygięta w literę S zastanawiając się po co zakładałam czapkę na noc

Dopiero po chwili zorientowałam się, że moja czapka jest z futra, oddycha, i ślini mi włosy

To był Aton

Za nim leżała Zuza i lizała sobie futerko. Chyba nigdy nie przestanie mnie zdumiewać, jak głośno można trzeć jęzorem o własne futro

Szyszunia leżała obok mnie i nieprzytomnym wzrokiem próbowała zorientować się w sytuacji. Koty zobaczyły, że nie śpię i zaczeły się powoli budzić. Odwróciłam się na drugi bok i z powrotem zaczełam zasypiać. Nagle z przedpokoju dobiegł mnie dźwięk:
Błeee, błeee, błeee, błeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee To Aton oddał kulkę z sierści

Wstałam, posprzątałam i położyłam się do łóżka. Niestety moje koty nie podzieliły mojego sposobu na spędzenie kilku ostatnich godzin do świtu

Zaczęła się powtórka z rozrywki
Patataj, patataj, patataj, łup, MIAUUUUUUUUUUUUUUU Do tego doszły jeszcze próby przekonania mnie, ze najwyższa pora na michę, przez:
- burczenie do ucha
- ugniatanie szyji
- ciągnięcie zębami za uszy
- próbę wsadzenia lapy do dziurki od nosa
- gryzienie w nos
- próbę odgryzienia łokcia
- ściąganie kołdry
O godzinie 6.00 poddałam się i wstałam. Załadowałam michy, zrobiłam sobie śniadanie i usiadłam przy stole. Siedzę sobie mocno nieprzytomna, w przekonaniu, że najgorsze już chyba za mną. Koty zjadły i zaczeły latać po całym pokoju. Szyszunia poleciał pod drzwi balkonowe i zaczął szurać czymś po podłodze. Mój wzrok podążył za tym czymś, łyżka zastygła w powietrzu a mózg zaczął dopasowywać to co widział do znanych mu obrazków. Po kilku minutach doszłam do wniosku, ze mój mózg chyba nie da rady. Wstałam i podeszłam bliżej. Szyszunia latał wokół firany szurając po ziemi wielką grudę ziemi ..... Dookoła walały się okruchy ziemi wraz z rozwleczoną kocią trawką.... Osunęłam firanę, zeby zlokalizować doniczkę, z której ziemia dała nogę. Moim oczom ukazał się obraz jak po tsunami

w podłużnaj doniczce z trawa dla kotów był wygrzebany aż do dna wielki krater... Dookoła walała się ziemia i lekko zwiędnięta już trawka... Obok doniczki umierała wyrwana i polamana listwa przypodłogowa a po środku tego burdelu wiły się wyszarpane spod listwy kable ..... Do tego na firanie zupełnie niewiadomo skąd pojawiły się pięknie wymalowane ziemią esy-floresy .....
Powtarzając w myślach
Tylko spokojnie. Tylko spokojnie. Tylko spokój Cię uratuje...... udałam się do kuchni po zmiotkę i szufelkę. Wróciam na miejsce ze sprzętem ratunkowym i zaczęłam odgruzowywanie staczając co chwilę walkę z Szyszunią o prawa do zmiotki.... Po 15 minutach udało się prawie przywrócić stan przed zniszczeniem... Oprócz listwy, ktora jest do wymiany ..... TZ się ucieszy jak wróci do domu
