Kolejna porcja zdjęć, może trochę mało, ale korzystam z tego, że jestem chora i nie poszłam dzisiaj na wykłady.
Andrzej.
Jedyny dachowiec urodzony u mnie w domu.
A było to tak. Na wiosnę 1998 roku trafiła do mnie koteczka z podwórka. Kotka wpadła/ ktoś ją wrzucił do dołu z wapnem. Kiedy ją wzięłam Becia miała część futerka sklejoną wapnem, na nogach miała odparzenia.
Szybko okazało się, że jest ciężarna, w tym czasie miałam poważne kłopoty finansowe i nie stać mnie było na sterylkę.
13 kwietnia, w lany poniedziałek, pojechaliśmy w odwiedziny do mojego taty. Gdy wróciliśmy Becia zaczęła nas wzywać do mojego pokoju, biegała, miałczała i bardzo się denerwowała, gdy któreś z nas wychodziło z pokoju. Po chwili zaczęła rodzić.
Urodziła trzy kociaki, dwa całe czarne i jednego brudnobiałego (wyrosła z niego prawie syjamska koteczka).
Dwa koty i mamusia szybko znalazły domy, Andek był zaklepany na po wakacjach przez znajomego. Wakacje minęły, Andrzej wyrósł, znajomy zrezygnował z wzięcia kota. Poszukiwania nowgo domu przez ogłoszenia nie dały rezultatu. Andek został.
W 2000 roku dwukrotnie w ciągu miesiąca miał zapaść. Był reanimowany. Po raz pierwszy zapaść była reakcją na baypamun.
Przez 5 lat nie chorował. W tym roku przyplątało mu się jakieś przeziębienie, mama cudem tylko dojechała z nim do weta - znów zaczął się dusić.
Jest potwornym histerykiem. Strach podać mu jakiekolwiek leki, bo nie wiadomo, jak będzie reagował.
Poza tym jest bardzo gadatliwy i lubi się pieścić (byle nie na rękach).
