Zawsze się śmiałam, że Krecik jest niedokastrowany. Jemu raz na jakiś czas "odbija szajba" i zaczyna za Furią ganiać w celach całkiem jednoznacznych. Dopada, chwyta zębami za kark i usiłuje na nią wleźć. Ona go oczywiście zrzuca, na początku dopiero po chwili, bo jest zaskoczona, potem od razu, a jeszcze później to się w ogóle złapać nie daje.
Krecikowi się te odpały zdarzają różnie. Raz częściej, raz rzadziej, raz mu przechodzi po 15 minutach, raz go "trzyma" parę godzin albo i cały dzień

Na początku tylko go trochę strofuję, ale jak widzę, że Furia ma absolutnie dosyć i pokazuje zęby i syczy na sam jego widok, to zamykam go na trochę (godzina - dwie) w łazience, żeby "ochłonął". Niestety, to jedyna metoda, bo jak go zamykam z nami, to łazi ode mnie do drzwi prosząc, żeby je otworzyć i jeszcze gorzej się przy tym nakręca.
Dziwne to, ale nigdy się tym przesadnie nie przejmowałam, w końcu jajek nie ma - można pomacać celem sprawdzenia

Krecik sika do kuwety, jego mocz w ogóle nie śmierdzi, Furię już bardziej czuć
Za to wczoraj... Krecika znowu dopadło, pod wieczór. Ale jak! Normalnie, jak Furia się usadowi gdzieś na wąskim miejscu na wysokościach i z góry atakuje łapą, to on sobie jednak odpuszcza i czeka, aż ona zejdzie, wtedy próbuje ją znowu dopaść. Wczoraj nie. Osaczył ją, ona go łapą, zębami, a on nic, jak w amoku, wspina się, stając na tylnych łapach i nie bacząc na nic, sięga zębami do karku. Furia miała furię w oczach

, więc czym prędzej rozdzieliłam towarzystwo i Krecik znów wylądował w łazience.
Pózno było, my już właściwie szliśmy spać. Położyłam się do łóżka, Furia się gdzieś zwinęła w kąciku. Krecik w łazience. Chwila ciszy...
"mrauu, miau, maaaa, miuuuuu?"
"mrumrrrrauuuueeeeee mimimimimi"
Normalnie śpiewać zaczął. Nie wyć do księżyca, jak biedny kotek zamknięty sam, ale śpiewać. I to z jakim urozmaiceniem

Różne długości, tony tych pomiaukiwań, przechodzące w takie trochę lwie pomruki. Normalnie serenada.
Ja nie wiem, mam w domu marcującego w styczniu kocura bez jaj?
