Rudolfowi nie jest łatwo porobić zdjęcia.
Albo zaszywa się gdzieś, gdzie trudno dostać się z aparatem, albo leży na kolanach (te trzy zdjęcia były robione przeze mnie, właśnie gdy uwalił mi się na kolanach).
Rudolf jest spełnieniem moich marzeń o rudzielcu.
Trafił do mnie 10 lat temu. Pochodzi z pseudohodowli.
Znalazłam z Gazecie ogłoszenie o rudym kocie, pojechałyśmy z mamą. Zrobiło nam się żal kota, bo sporo kotów w tamtym domu była po prostu chorych.
Przez całą drogę z Pragi na Jelonki rudy wrzeszczał (do tej pory jest dość głośnym kotem).
Kiedy podrósł okazało się, że ma wnętrostwo. Po trudnej operacji, Rudolf świetnie się czuł i skakał po najwyższych szafach - kołnierz w niczym mu nie przeszkadzał. Doszło do wytrzewienia i kolejnej operacji.
Rudolfa opakowano jak baleron - został bardzo mocno obandażowany.
Stracił chęć do życia, nie chciał jeść, marniał w oczach. Codzienne jazdy na Mokotów do lecznicy jeszcze pogłębiały jego depresję (nie robiłam wtedy zastrzyków, to był dopiero drugi rok mojego zakocenia). Aż moja mama wpadła na pomysł, że pewnie zbyt mocno go obandażowują (zakładano mu bandaż elastyczny) i poprosiłyśmy o zmianę. Rudy tego samego dnia odzyskał apetyt i humor.
Od tamtego czasu właściwie nie choruje.
edit: literówki