Zapomniałam nadmienić, że teraz mieszkamy na parterze. Jestem szczęśliwą posiadaczką balkonu (z furtką) oraz ogródka. No i mam somsiadów
Pierwszy – to szanowny Kacper

Wielki, biało-bury, niemożebnie upasiony, niebieskooki, zezowaty kastrat

No cud-miód po prostu

Kacperek to straszna przylepa – wita wszystkich przed klatką, gada, wywala brzuszysko na chodniku

(niestety – obaj sąsiedzi są wychodzący)
Drugi – to dość nieśmiały czarnuszek.
No i mieliśmy już kilka sąsiedzkich wizyt
Pewnego pięknego dnia patrzę – a u szczytu schodów za furtką balkonową siedzi Kacperek. Moje futra oczywiście zbaraniały. Pełna konsternacja.
No i tak sobie siedzą „wsystkie tsy”
Po paru minutach słyszę basowe „yyyyyyyyy”. Kacperek nic. Tym razem Romuch wyraził się jaśniej „yyyyyiiiiiiiiii” (przeszedł w wyższe tony

). Kacper nic. Romuch przemyślał sprawę i powiedział jeszcze „miiiiiiiiiii” oraz „auuuuuuuuuuuuuuuuu”. Po kolejnych pięciu minutach Kacperek orzekł „phhhhhhhhhhhh” i dostojnie się oddalił

I to by było na tyle, jeśli chodzi o pierwszą wizytę
Patrzę na Romucha – a ten cały śmiertelnie zjeżony, ogon jak szczota. Wzięłam bohatera na ręce, chcąc pochwalić za godną postawę

a tu nagle szczota bojowa wbija się rozpaczliwie w brzuszek. Chyba dotarł do niego rozmiar jego męstwa

Ech, ależ mam odważne koty
A Czesio podczas całego zajścia poprzestał na tym, co umie najlepiej, czyli na wybałuszaniu się
P.S. Tak się zastanawiam – czy Romuch się kulturalnie przywitał, czy naurągał sąsiadowi?
