Toffik,Tylda[*],Forest,Abby[*],Fuff,Łodełyk.DT-Radek i Ziuta

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pon lis 07, 2005 11:06

Od rana ostro zabrałam się do pracy. Powiem Wam że, nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Nie wiedziałam że, znaleziony kot to bardziej chyba problem niż żywe stworzenie któremu trzeba pomóc. Pierwszy telefon do opolskiego schroniska. Miła osoba poinformowała mnie że, owszem mogę kota przywieźć ale w schronisku jako tako nie ma warunków dla kotów, ogólnie są małe szanse by kot u nich został i by sobie poradził. Ale podała mi numer telefonu do pewnej Pani, która w imieniu Opolskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami i opolskiego schroniska opiekuje się kotami. W schronisku zostawiłam swoje dane z informacją o znalezionym czarnym, udomowionym kocie. Było dla mnie logicznym że, jeśli komuś TAKI kot zginą to stanie na głowie by go odnaleźć, a pierwszą rzeczą, którą przynajmniej ja bym zrobiła, to telefon do schroniska. Zadzwoniłam oczywiście do owej Pani, tam niestety też żadnych dobrych wieści, u Pani obecnie przebywa kilkadziesiąt kotów i kilka psów i nie ma szans by mój Toffi tam znalazł dom. Pani powiedziała że, ludzie nie chcą brać dorosłych kotów. Małe kociaki jeszcze wezmą, dużego raczej nikt nie zechce. Dostałam od Pani numer telefonu do weterynarza który w ramach współpracy z Towarzystwem zaopiekuje się Tomciem za darmo. W tej sytuacji dla mnie to już było coś. Na ten moment jeszcze żaden z moich domowników nie dopuszczał jeszcze takiej możliwości by kot został u nas. Przecież Grzesiek się zakicha 
Obrazek

Boo

 
Posty: 20084
Od: Pt lis 04, 2005 11:41
Lokalizacja: Opole

Post » Pon lis 07, 2005 11:13

No! Nareszcie :lol:
Czekamy na dalszy ciąg
Obrazek

Irma

 
Posty: 1719
Od: Czw kwi 28, 2005 10:09
Lokalizacja: Katowice

Post » Pon lis 07, 2005 11:17

Heh, z własnego doświadczenia wiem, że alergia może minąć (albo przynajmniej baaardzo złagodnieć), jeśli przebywa się z kotem dłuższy czas :) . Myślę, że istotne są też przy tym czynniki psychologiczne, ja tak bardzo chciałam mieć kota że chyba "wymusiłam" na mojej alergii wycofanie się :D .
Pisz dalej, bardzo jestem ciekawa jak się potoczyły Wasze (rodzinki i kota) losy! :o
Obrazek

Domino76

 
Posty: 3301
Od: Śro paź 05, 2005 8:41
Lokalizacja: Wrocławianka mieszkająca w Opolu

Post » Pon lis 07, 2005 12:10

Faktycznie, z czasem Grzesiek odłożył leki a po alergii nie ma śladu :) no chyba że na obce zwierzaki. Toffika toleruje bezobjawowo :lol: nie wiem jak to jest ale to dobrze że tak jest :D A ha, Grzesiowi strasznie podoba się Twój Bigosek! Jest po prostu rewelacyjny!!!
Obrazek

Boo

 
Posty: 20084
Od: Pt lis 04, 2005 11:41
Lokalizacja: Opole

Post » Pon lis 07, 2005 12:45

Po pracy, z twardym postanowieniem wracamy do domu: Zabieramy kota do weta! Mhmm, jasne! Tylko jak? Smyczy nie ma, już nie wspomnę o szelkach, transporterka tym bardziej, kartonu też nie, no to może torba? Wsadzić kota do torby jeszcze jakoś się dało, ale żeby on tam usiedział??? Nie ma mowy! No nic, bierzemy kota na ręce i szybko do autka. Przejść z nim na rękach dosłownie kilka kroków graniczyło z cudem, kot rwał się, krzyczał, wykręcał ciałko tak że, z trudem można było go utrzymać. Udało nam się dojść do auta, i jakoś z nim wsiąść. Trzymałam go na kolanach. Toffik zaczął tak strasznie pojękiwać że, myślałam że, serce mi pęknie. Dojechaliśmy do lekarza, Grześ wziął go na ręce i ruszyliśmy do gabinetu. Ponieważ było już ciemno, dopiero po wejściu do poczekalni zobaczyliśmy jak wygląda nasza Bida. Czarny jak dotąd kot by prawie cały biały. Dostał potwornego łupieżu w ciągu tych kilku minut! Już nie wspomnę ile sierści stracił. Zaczęłam się zastanawiać nad historią naszej Przybłędy, dlaczego aż tak bardzo się boi? Dlaczego kosztuje go to tyle nerwów, gdzie w sumie nic złego mu się nie dzieje?? No dobra, czekaliśmy w poczekalni bardzo długo, nasz kotek jęczał niemiłosiernie, a jak jeszcze usłyszał małe kocięta które były szczepione to już w ogóle myśleliśmy że padnie nam na zawał. Po wyczekaniu swojego, wchodzimy do gabinetu, i tu czeka na nas kupa niespodzianek, po pierwsze nasza kotka – jak dotąd sadziliśmy – jest kastrowanym kocurem! Ma około 3 lat, wygląda na zdrowego, zadbanego kota. Ma czyste uszy, żadnego świerzbu, czyste zęby, no i jest wykastrowany. Wydawało się że, właściciel który tak dbał o swoje zwierze i wydał na nie trochę kasy, będzie go szukał. A może kot sam uciekł? To były moje domysły. Wciąż mogę się tylko domyślać. Powiedzieliśmy wetowi o robalu spod ogona, jak się dowiedzieliśmy to jest tasiemiec, tylko tasiemiec wychodzi na zewnątrz. Powiedziałam też o naszej próbie leczenia kota Pyrantelum, lekarz powiedział że, pomysł ogólnie dobry tylko to troszkę co kot dostał to zupełnie na nic nie podziała. Toffik dostał pół tabletki. Kazano przyjść po dwóch dniach na drugą dawkę odrobaczacza. :)
Obrazek

Boo

 
Posty: 20084
Od: Pt lis 04, 2005 11:41
Lokalizacja: Opole

Post » Pon lis 07, 2005 13:37

Po powrocie do domu nasz kocur był obrażony na nas śmiertelnie, dostał od mamy coś dobrego na przeproszenie, no i tak na mamę się nie gniewał, bo przecież nie było jej z nami, na mnie i na Grzesia gniewał się okropnie.
Powiem Wam że, dla kogoś kto w życiu nie miał zwierzaka w domu, taka sytuacja jest cholernie trudna. Nie bardzo wiemy czym go karmić – kot po zaspokojeniu pierwszego wielkiego głodu zaczął strasznie wybrzydzać. Po kilku próbach okazało się że, jada tylko KK, na nic innego nie chciał spojrzeć. Był dosyć agresywny, większość prób pogłaskania go kończyła się podrapaniem i pogryzieniem. Do tego, wszystkiego się bał. Jaki kolwiek głośniejszy odgłos, nagły ruch wzbudzał w kocie przerażenie. Naprawdę, nie wiedzieliśmy jak z nim postępować.
Cały czas nie było odzewu ani na ogłoszenia, ani ze schroniska, ani też od „Pani od kotów” nikt Tofcia nie szukał, nikt nie chciał go przygarnąć. Powoli i ja i mama i Grześ zaczęliśmy przywykać do myśli że, chyba będziemy mieć kota, ale jeszcze nikt nie był w stanie powiedzieć tego głośno na forum rodzinnym.
Z powodu zbyt małego miejsca dla kota w naszym łóżku, nasz Indywidualista przeniósł się już na stałe do mamy, najpierw na kanapkę – dwójkę która stoi pod oknem, obok łóżka mamy. Dostał swój kocyk i świeżą, pachnąca poszewkę – która sam sobie „wybrał” z czystego prania. Nocą wciąż kręcił się przez okno na dwór - ziębiąc mi mamę, a w dzień wychodził do piwnicy. Kiedyś Grześ poszedł go tam poszukać i okazało się że, nasz kot woli od zostania w ciepłym domu, na swoim posłanku i z pełną miską stary wózek dziecięcy stojący w piwnicznym zaułku.
Jak by tego wszystkiego było mało, kotu zaczęło ropieć oko. Przy kolejnej wizycie u weterynarza, opis drogi do gabinetu identyczny jak powyżej, powiedzieliśmy jeszcze o oku. Wizyta wyglądała tak: podanie kotu żółtej pasty na robaki – pan doktor, Grześ, ja i cały kot jesteśmy żółci. Przycięcie pazurów – trzeba zawołać panią doktor do pomocy. Antybiotyk w zastrzyku na zaropiałe oko – pan doktor i Grześ podrapani i obgryzieni. Obraz nędzy i rozpaczy. Kot był wystraszony, wykończony walką z nami wszystkimi i oczywiście obrażony, a ha no i żółty:) Następnego dnia po drugi zastrzyk na oczko.
Drugiego dnia, pan doktor powiedział że, oko trzeba będzie operować bo to wada trzeciej powieki. Przy podaniu zastrzyku Toffik użarł pana doktora już tak na poważnie, z wielką wściekłością. Po tej wizycie, jakoś tak na czuja stwierdziłam że, Toffik bardzo źle się tutaj czuje, a pan doktor w ramach Towarzystwa czyli za darmo chyba nie bardzo jednak chce kontynuować leczenie naszego kota. W sumie to moje subiektywne odczucie, ale jakoś tak właśnie mi się czuło. Do oczka dostaliśmy kropelki, no i trzeba było kota zaszczepić. To była ostatnia wizyta u tego weterynarza. Nie powiedział nam że, szczepienie trzeba powtórzyć po miesiącu, nie wytłumaczył nam też na co Tofcia zaszczepił.
Obrazek

Boo

 
Posty: 20084
Od: Pt lis 04, 2005 11:41
Lokalizacja: Opole

Post » Pon lis 07, 2005 13:50

Ach! ci weci :?
Obrazek

Irma

 
Posty: 1719
Od: Czw kwi 28, 2005 10:09
Lokalizacja: Katowice

Post » Pon lis 07, 2005 14:43

Niestety pan doktor nie zapytał nas przed obcięciem pazurów czy kot jest wychodzący. Ja niestety nie pokojarzyłam że, pazury to jego ucieczka, obrona, sposób walki. Dużo czytałam o pielęgnacji pazurów i o ich przycinaniu, tylko kurcze nigdzie nie doczytałam że, kot wychodzący musi je mieć! Nigdy więcej już tego nie zrobiłam.
Myślę sobie że, dorosły kot to dobre wyjście jak na pierwszego kota :) nie musiałam go uczyć chodzić do kuwety. Nie zdemolował mi mieszkania. Był wykastrowany. Ominęło mnie sporo roboty. Choć im dłużej mam Tofcia tym bardziej chce małego kociaka. Ale to dopiero wtedy kiedy Toffik będzie już w pełni czuł się u siebie w domu.
Oczy po kropieniu doszły do siebie, jakoś nie wyglądało na to by operacja była niezbędna…
Kilka dni kot mieszkał sobie w naszym mieszkaniu, „obok nas”. Tolerował naszą obecność, czekał na nas aż wrócimy z pracy. Któregoś dnia już nie wrócił. Myślałam że, może znalazł dom, że ktoś go przygarnął. Mimo tych nadziei bardzo tęskniłam za moim Futerkiem. Niby wcale jeszcze nie był nasz ale… Tym razem to ja szukałam kota. Łaziłam po osiedlu, ciciałam po piwnicach, przez okno. Nic. Cisza. Kot przepadł. Nie było go chyba przez ponad dwa tygodnie. Zaczęliśmy przywykać do myśli że, jednak kota mieć nie będziemy. Przyszła Wielkanoc. I ni z gruszki ni z pietruszki w Lany Poniedziałek coś mnie tknęło i otworzyłam drzwi, a tam? Na wycieraczce, spokojnie siedzi Jaśnie Pan z miną „i co tak długo?”. Nie żebym zamiauczał, pokrzyczał pod drzwiami tak jak umiem, nie ja siedzę i czekam aż ktoś się domyśli że ja tu czekam!
Obrazek

Boo

 
Posty: 20084
Od: Pt lis 04, 2005 11:41
Lokalizacja: Opole

Post » Pon lis 07, 2005 14:55

Taaa... :x Mnie wetka zapewniała, że kot nie ma śwerzba w uchu (powiedziałam, że niepokoi mnie to, że się często drapie po tym uchu i potrząsa głową). Zapewniła mnie, że to na pewno nie jest świerzb. Na odczepnego dała zastrzyk (nawet nie wiem jaki!!!), w książeczce Bigos ma notatkę "zapalenie ucha wewnętrznego?" i jakieś bazgroły (pewnie nazwa leku, której nie mogę odcyfrować).
Minął z miesiąc i widzę że to ewidentnie świerzb - ucho robi się coraz bardziej czarne :evil: . Wiem jak wygląda świerzb, bo rok temu przez miesiąc opiekowałam się fretkami, które trzeba było na to leczyć.
Sama w tej chwili jestem chora na zapalenie ucha i nie mogę wychodzić z domu, ale wiem jedno - do tej weterynarz już z Bigosem nie pójdę!
Tym bardziej, że na powtórne szczepienie kazała przyjść, kiedy kot będzie miał już skończone 4 miesiące życia. Czyli dobre 2 miesiące po pierwszym szczepieniu! Z tego co zdążyłam się zorientować przeglądając forum, to ta przerwa jest zbyt długa.
Ufff, rozpisałam się, ale jestem wkurzona :evil: i musiałam się wygadać...
Obrazek

Domino76

 
Posty: 3301
Od: Śro paź 05, 2005 8:41
Lokalizacja: Wrocławianka mieszkająca w Opolu

Post » Pon lis 07, 2005 16:56

U - W - I - E - L - B - I - A - M

Po prostu ubóstwiam czytać ten temat :D
Piszesz świetne posty, na prawdę hitoria Toffcia bardzo mnie wciągnęła. Jest bardzo podobny bo mojego Kiciora (niestety już za TM) - nie tylko z wyglądu, ale i z zachowania. Czarny też był kotem wychodzącym i tak samo na początku był, ale jednak nie był nasz :lol:


Pisz, pisz, dłużej, więcej, szybciej, częściej :D :D :D

Pinky

 
Posty: 668
Od: Pt gru 05, 2003 19:32
Lokalizacja: Krk

Post » Pon lis 07, 2005 18:54

Od tego pamiętnego poniedziałku, było już wiadomo że kot jest nasz i już tak zostanie :) :kitty: Zaczęliśmy poszukiwać dla niego imienia. Ja bardzo chciałam nazwać go Pituś ale rodzina mnie zakrzyczała. Szukaliśmy, myśleliśmy, aż w końcu ja trochę na pamiątkę kabaretu Ani mru-mru nazwałam kota Toffik. Po długich konsultacjach ze znajomymi-posiadaczami zwierzaków wybrałam nowego weta - Panią Doktor. Wiem że bywały też komentarze krytyczne na temat jej osoby, ale większość była naprawdę pozytywna i ja muszę przyznać że od kwietnia jak do niej chodzę bardzo nam pomogła. Zaszczepiliśmy Toffika drugi raz, także na wściekiznę. Jako kot wychodzący jest reguralnie odrobaczany, zabezpieczany na wypadek wszelkich pcheł i kleszczy. Bardzo powolił kocurek przyzwyczajał się do naszej obecności, ale nie chciał się bawić, praktycznie nie mruczał. Nie udeptywał sobie łapkami posłania. Był bardzo strachliwy i zdziczały.
Obrazek

Boo

 
Posty: 20084
Od: Pt lis 04, 2005 11:41
Lokalizacja: Opole

Post » Pon lis 07, 2005 19:14

Powoli w nasze życie poczęły wkraczać normalne, codzienne promlemy osób zakoconych. Wymyślanie mu jedzenia - cholernik jest tak wybredny że szok!, specjalna sucha karma dla kastratów - bardzo lubi - pewnie dlatego że on za nią nie płaci :wink: no i drapanie... nasza nowiuteńka sofa Ania wydawało się była do tego najlepsza. Delikatnie by nie krzyczeć, nie machać rękami odpychaliśmy Tofcia od naszej kanapy. Przerzucił się na krzesła w kuchni. Na szczęście były już dość wiekowe i czekały na wymianę. No ale kot drapać coś musi, więc co? no drapak oczywiście, znaleźliśmy na aukcji internetowej fajny drapak w cenie do przełknięcia. W ciągu kilku dni drapak był już u nas. Owszem został obsiusiany... i tyle. Ale, przy wymianie krzeseł kuchennych coś nam wpadło do głowy żeby odkręcić obite grubym materiałem opracia, te spod pleców. No i do było to! Jedno oparcie mamy w przedpokoju, drugie w pokoju pod oknem. No i nie ma nic piękniejszego niż usiąść sobie na lekko wygiętym oparciu i walić w nie łapami ile wlezie :) I po co był ten drapak?? On po prostu nie zasługuje na moje zainteresowanie - pomruczał Toffik - i obszedł go szerokim łukiem. Drapak jeszcze stoi bo mieliśmy nadzieję, ale chyba trzeba będzie go gdzieś wyekspediować. Oprócz swoich oparć krzesłowych Toffik nie wykazywał zainteresowanie żadnymi rzeczami materialnymi, ani myszki z futerka, ani piłeczki, dzwoneczki ani inne cuda-wianki. Ale z co raz ładniejszą pogodą zaczęły go interesowac żywe zwierzątka. Któregoś słonecznego poranka wychodzę z łazienki a w przedpokoju rzeźnia, caly przedpokój w piórach, krwi i kawałkach jakiegoś ptaka. A mój kot leży na kafelkach i rwie martwe resztki, jak się okazało, sikorki. Myślałam że zejdę, serio. Ja tutaj ratuje kota przed mrozem i tułaczką, odkarmiam a on mi inne zwierzęta wykańcza i to jeszcze w domu! Po sikorce był jeszcze szpak, którego udało nam się złapać jeszcze żywego, mysz - chyba też przeżyła, ale najgorszy był wróbelek. Toffik przyniósł go żywgo w zębach, tak delikatnie za nóżkę, jakby wogóle nie chciał mu zrobić krzywdy, położył mamie go na progu pokoju i odeszedł. Wróbel był bardzo młody, najprawdopodobniej wypadł z gniazda. Za pomocą pipety nakarmiłam go, zjadł i wypił, zaczą podskakiwać, myśleliśmy że się odchowa. Niestety nie przeżył nocy. Zrobiło nam się do kitu.
Obrazek

Boo

 
Posty: 20084
Od: Pt lis 04, 2005 11:41
Lokalizacja: Opole

Post » Pon lis 07, 2005 19:48

Oj, wiem jak to jest z tymi polującymi drapieżnikami..!
Kotka mojej mamy, wychodząca Ziutka, przyniosła kiedyś mysz do jadalni akurat kiedy jedliśmy obiad... mysz jeszcze żyła, więc oczywiście próbowaliśmy ratować jej życie. Niestety, próby odebrania kotce myszy skończyły się fiaskiem, Ziuta nawarczała na domowników i uciekła z myszą pod szafę. Tam, zestresowana i przekonana, że chcemy pożreć jej zdobycz, zaczęła tą mysz... żywcem zjadać! :strach: :strach: :strach:
Na dodatek od ogona, więc mysz darła się straszliwie... Zanim odsunęliśmy szafę, została po niej tylko mała, krwawa kałuża... 8O :cry:
Oczywiście, nikt z nas już nie tknął obiadu... :?

A tak BTW, Boo, do której weterynarz chodzisz?
Ja się rozczarowałam do pani wet z kliniki na Prószkowskiej, tam koło dawnej jednostki wojskowej (a obecnie terenu Politechniki Opolskiej).
Możesz mi kogoś polecić?
Pozdrawiam i czekam na dalsze przygody Toffika! :)

A tu najnowsze, bo wczorajsze:
http://upload.miau.pl/1/34783.jpg
i dzisiejsze:
http://upload.miau.pl/1/34784.jpg
zdjęcia Bigosa :D
Obrazek

Domino76

 
Posty: 3301
Od: Śro paź 05, 2005 8:41
Lokalizacja: Wrocławianka mieszkająca w Opolu

Post » Wto lis 08, 2005 16:18

I tak sobie żyjemy do dziś, Moja Mama, Grześ, ja i Toffik, już troszkę bardziej z nami niż obok nas. Przestał nas gryźć, już raczej nie drapie a jak już to przy głaskaniu z radości trochę drapnie lub tak fajnie, delikatnie podgryza. Objawy przywiązania jakieś tam delikatne przejawia, a każdy niezmiernie nas cieszy. Cieszę się że, życie podarowało mi kota. Gdyby nie przypadek, pewnie nigdy bym nie zdecydowała się na zwierzę - mimo że, tak bardzo je kocham. Teraz mam kota na punkcie kota, i jeszcze większego fizia na punkcie zwierzaków.
Nie wiem czy znacie to spojrzenie kota "Ty nic nie wiesz, nic nie rozumiesz"? Kot po prostu wie więcej...
Mam nadzieję że, nie zanudziłam Was moją histotrią. Na pewno będe jeszcze pisać o Tofciu i jego poczynaniach bo na prawdę jest pełen niespodzianek :)
Obrazek

Boo

 
Posty: 20084
Od: Pt lis 04, 2005 11:41
Lokalizacja: Opole

Post » Wto lis 08, 2005 16:37

Witaj ja też stałam sie posiadaczką kotki około 4-5 letniej ona też wtargneła w nasze życie ,mieszkamy na parterze całe lato chodziła po balkonach ,karmiłam ją spała na słoneczku ,lecz jesienne chłody kazały jej głośno miauczeć i tak została ,jest z nami drugi miesiąc, też miała robale okazało sie że tasiemiec też jest ale kilka wizyt i po problemie, chciała być też kotką wychodzącą napoczątku tak robiłam jka wychodziłam do pracy to ona sie domagała wypuszczenie i w nocy też spacerowała ,ale podjełam decyzję że bedą szelki jest szczęśliwa ,nawet jak śpi to sie uśmiecha , jest teraz już prawdziwą kocią damą ,pozdrawiam

Monika L

 
Posty: 5444
Od: Śro wrz 21, 2005 14:53
Lokalizacja: Lublin

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 481 gości