» Pon lis 07, 2005 13:37
Po powrocie do domu nasz kocur był obrażony na nas śmiertelnie, dostał od mamy coś dobrego na przeproszenie, no i tak na mamę się nie gniewał, bo przecież nie było jej z nami, na mnie i na Grzesia gniewał się okropnie.
Powiem Wam że, dla kogoś kto w życiu nie miał zwierzaka w domu, taka sytuacja jest cholernie trudna. Nie bardzo wiemy czym go karmić – kot po zaspokojeniu pierwszego wielkiego głodu zaczął strasznie wybrzydzać. Po kilku próbach okazało się że, jada tylko KK, na nic innego nie chciał spojrzeć. Był dosyć agresywny, większość prób pogłaskania go kończyła się podrapaniem i pogryzieniem. Do tego, wszystkiego się bał. Jaki kolwiek głośniejszy odgłos, nagły ruch wzbudzał w kocie przerażenie. Naprawdę, nie wiedzieliśmy jak z nim postępować.
Cały czas nie było odzewu ani na ogłoszenia, ani ze schroniska, ani też od „Pani od kotów” nikt Tofcia nie szukał, nikt nie chciał go przygarnąć. Powoli i ja i mama i Grześ zaczęliśmy przywykać do myśli że, chyba będziemy mieć kota, ale jeszcze nikt nie był w stanie powiedzieć tego głośno na forum rodzinnym.
Z powodu zbyt małego miejsca dla kota w naszym łóżku, nasz Indywidualista przeniósł się już na stałe do mamy, najpierw na kanapkę – dwójkę która stoi pod oknem, obok łóżka mamy. Dostał swój kocyk i świeżą, pachnąca poszewkę – która sam sobie „wybrał” z czystego prania. Nocą wciąż kręcił się przez okno na dwór - ziębiąc mi mamę, a w dzień wychodził do piwnicy. Kiedyś Grześ poszedł go tam poszukać i okazało się że, nasz kot woli od zostania w ciepłym domu, na swoim posłanku i z pełną miską stary wózek dziecięcy stojący w piwnicznym zaułku.
Jak by tego wszystkiego było mało, kotu zaczęło ropieć oko. Przy kolejnej wizycie u weterynarza, opis drogi do gabinetu identyczny jak powyżej, powiedzieliśmy jeszcze o oku. Wizyta wyglądała tak: podanie kotu żółtej pasty na robaki – pan doktor, Grześ, ja i cały kot jesteśmy żółci. Przycięcie pazurów – trzeba zawołać panią doktor do pomocy. Antybiotyk w zastrzyku na zaropiałe oko – pan doktor i Grześ podrapani i obgryzieni. Obraz nędzy i rozpaczy. Kot był wystraszony, wykończony walką z nami wszystkimi i oczywiście obrażony, a ha no i żółty:) Następnego dnia po drugi zastrzyk na oczko.
Drugiego dnia, pan doktor powiedział że, oko trzeba będzie operować bo to wada trzeciej powieki. Przy podaniu zastrzyku Toffik użarł pana doktora już tak na poważnie, z wielką wściekłością. Po tej wizycie, jakoś tak na czuja stwierdziłam że, Toffik bardzo źle się tutaj czuje, a pan doktor w ramach Towarzystwa czyli za darmo chyba nie bardzo jednak chce kontynuować leczenie naszego kota. W sumie to moje subiektywne odczucie, ale jakoś tak właśnie mi się czuło. Do oczka dostaliśmy kropelki, no i trzeba było kota zaszczepić. To była ostatnia wizyta u tego weterynarza. Nie powiedział nam że, szczepienie trzeba powtórzyć po miesiącu, nie wytłumaczył nam też na co Tofcia zaszczepił.
