Pożyczyłam dzisiaj klatkę-łapkę do złapania potworka z tego wątku: http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=34413 i poszłam na zakupy.
Wracając, ok godz. 21, zauważylam na chodniku malutkiego, czarno-białego pieseczka.
Pochylam się do niego przy mdłym świetle latarni i mówię: "cześć, mały piesku". I co widzę? Toż to kocina. Maleńka. Tylko ogon gdzieś zgubiła.
Kocina ucieszyła się bezmiernie z mojego zainteresowania i włączyla silnik. Pogłaskałam kocinę - stanęła "słupka" i radośnie zamerdała oberwanym kikutkiem... Przestałam głaskać kocinę - kocina zaczęła się beztrosko wspinać po moich spodniach na rączki...
Stanęłam bezradnie obserwując, jak kocina balansuje sobie po krawęzniku najruchliwszych alei mojego miasta i jak klei się do każdego przechodnia.
Pomyślałam sobie, że jak stwór przeżyje do rana, to będzie miał szczęście.
A ja kociny zabrać ze sobą nie mogłam

Niestety mogłam małemu Luzakowi (imię robocze) zaoferować jedynie nocleg w drewnianej budzie pełniącej rolę garażu, w dwupokojowym apartamencie skłądającym się z transportera i wybiegu w postaci nowonabytej klatki-łapki... i możliwość transportu jedynie "od zaraz". W końcu zadzwoniłam do wilidii02 - poleciła mi skontakować się z jojop w celu instalacji malucha w lecznicy (



I tak mały przejechał całą Warszawę - zapakowany do plastikowego transportera najpierw drzemał sobie mrucząc głośno z podkurczonymi łapkami, a później zwinął się w kłębek i zasnął smacznie z miną niewiniątka. Cały czas - zupełny luz.
I tak mały w najbliższych dniach zamieszka w lecznicy TŻ-a Asi na czas dojścia do siebie kikutka i pozostałego korpusika

Ale jego dalszy los pozostaje niepewny - kto się zaopiekuje brzdącem?
Szukamy domku.
PS. on jest prześliczny! okraglutki... i bez tego ogonka przypomina owieczkę...