
Jakieś 3 tygodnie temu pan mieszkający nieopodal zapytał mnie, czy to mój kotek płacze i biega po jego podwórku, taki malutki czarny z białymi łapkami... Wtedy pierwszy raz usłyszałam o Maleństwie.
Kilka dni po tym udało mi się je dojrzeć: siedziało skulone między sąsiada garażem a murkiem i krzakami, wyglądało jak 7 nieszczęść

No i oczko. Lewe - takie zamglone, z kawałkiem trzeciej powieki. Nie mam pojęcia co to może być, wygląda trochę jak ludzka zaćma. Prawe - na szczęście zdrowe. Oba czyste. Nosek czysty. Futerko błyszczące. Brzuszek balonikowaty. Żebra widoczne ;(
Teraz, po 2 tygodniach, wygląda lepiej. Urósło, przytyło. Jest mniej wystraszony, bardziej żywiołowy.
Sąsiedzi byli na szczęście przychylni dzikuskowi, nie przeganiali go i zainstalował się w ich garażu, wykopał sobie szparę pod ścianą i wchodzi przez nią do środka, tam podobno ma dywanik na którym sypia. Dokarmiają go - dokarmianie to jest takie hm (zupki: kurpniki, warzywne.. twarożek, odpadki mięsne poobiednie), ale robią to z dobrego serca (zresztą i tak ja daję mu mięsko wolowe, piersi z kurczaka i suchą karmę dla kociąt).
Ten pan na poczatku obiecał mi, żebym się nie martwiła, bo znajdzie dla niego dom, już nawet ma potencjalnych chętnych, tylko MUSI SIĘ JESZCZE TROCHĘ OSWOIĆ.
Kotek nie jest całkiem dziki, widać, że pragnie kontaktu, ale się poprostu bardzo, bardzo boi. Raczej nie daje się dotknąć, ucieka, chowa się w krzakach. Generalnie przebywa za siatką, więc nie mam nawet możliwości spróbować się "dobrać" do niego, bo jak pochodzę, on się chowa. Zwątpiłabym w nawiązanie pomiędzy nami głębszego kontaktu w tych warunkach, gdyby nie to, że raz w nocy przy karmieniu nie czekał aż odejdę, tylko podszedł jeść przy mnie (może był akurat bardzo głodny, bo nie było mnie cały dzień). Zaryzykowałam i wsadziłam palce między druty i dotknęłam go - przestraszył się, ale nie odszedł

To już się nie powtórzyło, ale dało mi wiarę w natychmiastowe powodzenie oswajania


Tymczasem wieść o domku zorganizowanym przez pana odgarażowego zaginęła

Garaż chroni od wiatru i deszczu, ale nie jest ogrzewany i jest w nim zimno - i będzie coraz zimniej.
Dodatkowo okoliczne koty "wychodzące" wywęszyły Maleństwo i jego stołówkę i teraz czatują w okolicy, czekają, aż Maleństwo dostanie jedzonka i mu je wyjadają

Boję się, że Maleństwo nie przeżyje w tym garażu zimy, a pan nic nie zrobi by go zakwaterować w jakimś domku. Ja nie mogę mu pomóc, nie mogę go zabrać do domu - mogę go tylko karmić najlepiej jak się da, ale obawiam się, że to za mało.
Szukam tymczasowego domu dla Maleństwa - bardzo proszę, może ktoś poświęci mu odrobinę miejsca i czasu, żeby przyzyczaić go do człowieka? Jakiś ciepły kąt, albo nawet domek wychodzący, czy na wsi? Gdyby ktoś mógł uratować malucha, za wszelką cenę bym go złapała i dowiozła, do Warszawy lub okolic.
Jeśli nikt taki się nie znajdzie, chyba i tak dołożę wszelkich starań, żeby go złapać i umieścić w jakimś azylu... tam nie dostanie miłości, swojego człowieka.. pewnie nie będzie mruczał, ale będzie mu ciepło, może po prostu dostanie szansę na życie - może na dom? Wydaje mi się, że to lepsze rozwiazanie dla niego niż ten garaż

Bardzo proszę o pomoc... W moim imieniu i w imieniu Maleństwa
