Ta historia zaczęła sie kilka lat temu. Pewna starsza pani dostała kotka. A właściwie koteczkę o pięknej rudej sierści. Koteczka mruczała, bawiła się i rosła, aż urosła na tyle, by wychodzić na spacery i spotykać zalotników. Oczywiście były kociaki. Pani zatrzymała sobie jednego, też rudego, i od tej pory cieszyła się parą kotów. Ponieważ były nie wysterylizowane, w domu pojawiały się kolejne mioty kociąt...
Aż wtrąciła się jej sąsiadka. Zadbała o to, by i Ruda, i jej syn Filip zostali wykastrowani, zadbała, by kocięta z ostatniego miotu znalazły dobre domki. Niestety, nie przewidziała jednego - że starsza pani odejdzie... A jej syn, choć lubił te koty, uznał, że nie ma dla nich czasu...
I tak Ruda i Filip, wracając z kolejnego spaceru, zastały zamknięte okno... I następnego dnia było zamknięte, i jeszcze następnego... Filip sie poddał. Znalazł kryjówkę w garażach i tylko walczy z podwórkowym rezydentem o dostęp do misek. Ruda wywalczyła sobie prawo do piwnicznego okienka.
Idzie zima. Pimpek i Matylda, podwórkowe koty-rezydenci, będą chciały powrócić do swojej ciepłej piwnicy, w której na razie ustąpiły miejsca Rudej. Garaże są nieogrzewane, więc Filip także będzie musiał stoczyć walki o jakiś kąt... Nie wiadomo, czy je wygra, nie wiadomo, czy nie skończy się dla niego tragicznie jakaś próba ogrzania od silnika samochodu...
Ostatniej zimy trafiły do mnie dzieci Rudej [i Filipa], nadal mam ich synka - słodkiego, rudego miziaka. latem słyszałam wielokrotnie, że walczą na podwórku, ale przechodziłam nad tym do porządku - wiedizałam, że są wychodzące... Dopiero w tym tygodniu dowiedziałam się od sąsiadki, że ich pani nie żyje, a one same zostały wyrzucone...
Szukam domu, dla nich obojga. Niech znajdą jeszcze jakiś ciepły kąt przed zimą...