Po wieczornym posiłku w domu rozszalało się białe tornado..

Na czterech łapkach, dużo rzadziej na tyłeczku.. Tornado ganiało Pyśkę, dobierało się do Gaci, zabijało piórka z bażancich ogonów, polowało na moje nogi i ogony mojej spódnicy.. Nie pogardziło też własnym ogonem.. Było w czterech albo i pięciu miejscach na raz..
Po jakiejś pół godzinie lekko sklęsło.. Polazło do osobistej kuwetki.. Zmęczone nie doszło i wszystko zostawiło obok..

I rozszalało się ponownie..
Zafascynowana nowymi wyczynami Nikusia przyglądałam mu się z uwagą i lekko straciłam poczucie rzeczywistości.. Rzeczywistość jednak bardzo szybko dała znać o sobie, bo nastawiłam pranie ale zapomniałam włożyć do kibelka rurę odprowadzającą wodę..

Patrzyłam na Nikusia, zadzwonił telefon, odebrałam, pogadałam.. Pralka przestawiła się na odprowadzenie wody.. Najszybciej jak się dało skończyłam rozmowę telefoniczną.. Ale nie na tyle szybko, żeby Nikusia i Pyśkę odgonić od niecodziennej atrakcji.. Z tym, że Pyśka zamoczyła jedną łapę i uciekła a Nikuś wlazł porządniej, poślizgnął się i klapnął na tyłeczek.. na szczęście moje dziecko spełniło dobry uczynek i posprzątało wodę.. W tym celu kuwetka kociastych została wystawiona do przedpokoju.. Nikuś próbował się tam dostać, ale było mu za ślisko.. I tym razem siooo wylądowało na podłodze w przedpokoju..

Wobec tego ja się zabrałam za sprzątanie Nikusiowej kałuży.. Po tym całym zamieszaniu pozostała jeszcze tylko kąpiel i suszenie Nikusia..
W rezultacie mam lśniącą nieziemsko podłogę w łazience i w przedpokoju i najczyściejszego kota świata.. który po zakończeniu zabiegów toaletowych jeszcze zdążył dorwać się do zapomnianej miseczki chrupek.. A teraz śpi słodko na środku pokoju brzuszkiem do góry..

A Miś go pilnuje..
