Moje kociska.. Dziwny guz u Mrówki.. :( s. 100

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Nie paź 02, 2005 12:06

aamms pisze::dance: :dance2: :piwa: :torte: :balony: :dance: :dance2: :piwa: :torte: :balony:

To może trochę dziwnie wyglądać, ale strasznie się cieszę, bo Nikuś po raz pierwszy zostawił jedzonko w miseczce.. To znaczy, że jednak potrafi..
Może niepotrzebnie się martwiłam.. Może w końcu uzupełnił braki??
Zobaczymy.. W końcu to pierwszy raz..

Chyba jestem jedyną osobą, która cieszy się, że kot nie chce jeść.. :twisted: :twisted:


nie jedyną :wink: ja też się cieszę jak widzę, że Luizowa miseczka nie jest wylizana do czysta :D
Obrazek

Magija

Avatar użytkownika
 
Posty: 15173
Od: Sob cze 05, 2004 11:34
Lokalizacja: Łódź

Post » Nie paź 02, 2005 18:08

Aniu, w to, ze Nikus zostaje, to ja nie watpilam ani przez chwile :twisted: :lol:
Ciesze sie, ze chlopak ma sie swietnie, lapeczki coraz sprawniejsze, koty poustawiane :wink: Mysle, ze po kastracji wszsytko wroci do normy, bo teraz to on chyba jedynym "pelnowartosciowym" kotem jest :wink: Troche zaczyna, widze, rzadzic 8) Jak wet ci pozwoli, to tnij... u kocurka akurat nie jest to tak obciazajace jak u kotki.
No i ja ciagle jakies zdjecia bym chciala poogladac :wink: 8) Zdjecie z oczyskami pokazalam juz chyba wszystkim gosciom w domu :lol: Nie moge sie napatrzec i jak mam ochote na cos przyjemnego, to "odpalam" Nikusiowe oczyska :wink:
Obrazek

Nika Łódź

 
Posty: 2945
Od: Pt maja 21, 2004 22:27
Lokalizacja: Łódź

Post » Nie paź 02, 2005 18:33

Nika Łódź pisze:Aniu, w to, ze Nikus zostaje, to ja nie watpilam ani przez chwile :twisted: :lol:
Ciesze sie, ze chlopak ma sie swietnie, lapeczki coraz sprawniejsze, koty poustawiane :wink: Mysle, ze po kastracji wszsytko wroci do normy, bo teraz to on chyba jedynym "pelnowartosciowym" kotem jest :wink: Troche zaczyna, widze, rzadzic 8) Jak wet ci pozwoli, to tnij... u kocurka akurat nie jest to tak obciazajace jak u kotki.
No i ja ciagle jakies zdjecia bym chciala poogladac :wink: 8) Zdjecie z oczyskami pokazalam juz chyba wszystkim gosciom w domu :lol: Nie moge sie napatrzec i jak mam ochote na cos przyjemnego, to "odpalam" Nikusiowe oczyska :wink:


Termin kastracji zależy tylko od decyzji weta.. Przyznam, że wolałabym już mieć to za sobą, bo w domu zaczyna coraz intensywniej pachnieć.. :twisted: Przynajmniej w momencie wchodzenia do domu.. Potem pomaga wietrzenie, albo już się przyzwyczaiłam.. :twisted:

Zdjęcia będą robione w środę wieczorem i od razu jak tylko dotrą do mnie to powklejam.. I mam nadzieję, że trochę błękitu uda się pokazać.. :D

Ja to bym chciała wiedzieć ile Nikuś teraz waży.. U weta będziemy w tym tygodniu, to napiszę.. Ale 4 kg już dawno ma za sobą.. :twisted: W każdym razie jak biorę go na ręce, to w miejscu brzuszka czuję duuużą puchatą piłkę.. :twisted: I jakoś szybciej męczą mi się ręce, jak Nikuś siedzi w moich objęciach.. Kolana zrobiły się jakieś małe.. :twisted: A pierwsza kuwetka, z której korzystał, już dawno poszła w zapomnienie.. Druga, większa trochę i wyższa, też niezbyt długo służyła Nikusiowi.. Od dłuższego czasu korzysta już z prawdziwej, krytej kuwetki.. Czasem jeszcze troszkę ma kłopoty z wchodzeniem do niej, bo jednak jest wysoka, ale inna byłaby poniżej jego godności.. :twisted: Nie dość, że dorosły, to jeszcze ma aspiracje zająć stanowisko przewodnika stada..

A dzisiaj w ramach rozgrywek personalnych na kociej szachownicy, Feluś został po raz kolejny ugryziony w ogon.. Następnie Nikuś wdał się w poważną dyskusję z Pyśką.. Na tyle poważną, że w końcu musiałam rozgonić towarzystwo.. Pyśka uciekła, a Nikusia posadziłam na fotelu.. Obok fotela, na pufiku spała sobie spokojnie Gacia.. No i to moje biedne, chore kocie :twisted: wylazło na oparcie fotela, zaczęło zaczepiać łapą śpiącą Gacię.. Jakoś nie pomagało i w końcu Nikuś ostatecznie stracił cierpliwość, i ugryzł Gacię w miejsce, gdzie u kota zaczyna się ogon.. :mrgreen: A Gacia zamiast mu porządnie oddać, zwiała z pufa na okno.. 8O

Mówiłam, że nie będę się nudzić.. :mrgreen:
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Nie paź 02, 2005 18:55

Bo Nikuś to jest GOŚĆ 8)

enigma

Avatar użytkownika
 
Posty: 47958
Od: Wto wrz 13, 2005 14:25

Post » Nie paź 02, 2005 19:09

enigma pisze:Bo Nikuś to jest GOŚĆ 8)


I to jaki.. :D Sama się nie spodziewałam, że z takiego biednego maleństwa wyrośnie TAAAAKIE kocisko.. :twisted:

A jakie kochane.. :D
Piszę małymi literkami, żeby mi reszta kociastych nie zzieleniała z zazdrości.. :twisted:
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Nie paź 02, 2005 19:11

:D

Tika

 
Posty: 9694
Od: Pon sie 02, 2004 9:04
Lokalizacja: Wielkopolska

Post » Nie paź 02, 2005 23:35

Przyszedł do mnie.. :D Sam.. Na wszystkich łapkach.. Wolno, dostojnie i ostrożnie.. Nawet się przy tym nie zachwiał.. :D :D Usiadł koło mnie zaczął mrrrruczeć i robić baranki.. :D :D :D Co za kot.. :D

A chwilę wcześniej fukał i drapał przy czyszczeniu oczu i podawaniu witaminek.. :(

Chyba już się na mnie nie gniewa.. :D
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Nie paź 02, 2005 23:47

To Nikuś waży już ponad 4 kilo?? :strach:

Jeśli będziesz Nikusia kastrowała na Białobrzeskiej, to tam robią mało obciążająca narkozę, no i kot zawsze dostaje kroplówkę dożylną, żeby szybciej wypłukać z organizmu chemię.
Kto się tłumokiem urodził, walizką nigdy nie będzie!
[...] jesteś tym, co jesz... kabanosem w majonezie"

ariel

 
Posty: 18777
Od: Wto mar 15, 2005 11:48
Lokalizacja: Warszawa Wola

Post » Pon paź 03, 2005 22:37

ariel pisze:To Nikuś waży już ponad 4 kilo?? :strach:



Tak na oko sądząc, to owszem.. :twisted: Dokładne dane po wizycie u weta..

Ale mam nadzieję, że jednak Nikuś troszkę zwolnił.. Dzisiaj zarówno śniadankiem jak i kolacją podzielił się z Misiem.. Wprawdzie trudno tu mówić o sprawiedliwym podziale.. :twisted: Ale uważam to i tak za ogromny postęp.. :D

Oczka mają coraz mniej beżu pod spodem, ale nie sądzę, żeby udało mi się to wszystko wyczyścić do środy.. A w środę będą kolejne zdjęcia.. No nic, najwyżej zobaczycie Nikusia w ostatnim stadium leczenia oczek..

Nikuś robi kolejne kroczki w dochodzeniu do pełnej sprawności.. Dzisiaj widziałam w jego wykonaniu przepiękny skok z fotela na podłogę na cztery łapki.. :D Potem było nieco gorzej, bo pogonił za Pyśką i jak zwykle kiedy nie może nadążyć, tyłeczek okazał się lepszy od łapek.. W każdym razie przyspieszenie ma coraz lepsze.. :twisted: Czasem już nie daje mi się dogonić...

Teraz po całym męczącym i pełnym wrażeń dniu, Nikuś słodko śpi z brzuchem na wierzchu, w przejściu pomiędzy przedpokojem a pokojem.. A Miś obok niego.. :D Właściwie zajmują całe przejście..

Mam kłopoty z poruszaniem się po mieszkaniu.. :twisted:
Ostatnio edytowano Pon paź 03, 2005 22:47 przez aamms, łącznie edytowano 1 raz
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Pon paź 03, 2005 22:41

Aaaa, kotki dwa :D
Mizianka dla wszystkich futrzaczków :D

enigma

Avatar użytkownika
 
Posty: 47958
Od: Wto wrz 13, 2005 14:25

Post » Wto paź 04, 2005 10:59

Przez swoje opowieści o Nikusiu zaniedbałam inne kociska.. Chciałabym Wam opowiedzieć o Pyśce, mojej europejskiej piwnicznej koteczce zaadoptowanej z konieczności..

Do opowieści skłoniła mnie wypowiedź kogoś na tym forum, że jak w porę nie oswoi się malutkich kociaków, to pozostaną one na zawsze dzikusami, które nie będą nadawały się do życia z człowiekiem..

Dla tych, którzy nie czytali moich opowieści o Pysi, przypomnę jak to było..

Ponad rok temu, na początku września, w piwnicy mojego bloku znalazłam śliczną czarno-białą koteczkę z trójką maluchów. Koteczka nie bała się, czekała na mnie w piwnicy, jak przynosiłam jej jedzonko.. Dawała się nawet pogłaskać.. W trakcie nawiązywania z kicią bliższych kontaktów zobaczyłam, że po piwnicy przemykają jeszcze trzy czarno-białe maluchy.. Potomstwo ślicznej krówki.. Po jakichś dwóch dniach karmienia i głaskania zorientowałam się, że mamusia maluchów czeka na kolejnych potomków.. No i zdecydowałam, że kicię trzeba natychmiast zabrać do weta na sterylkę.. Sąsiedzi karmiący dotychczas łaciate stadko, obiecali dokarmianie maluchów, które i tak już były w takim wieku, że matkę można było zabrać.. Koteczka po wizycie u weta i zabiegu dochodziła u mnie do zdrowia i planowałam wypuszczenie jej z powrotem do piwnicy do dzieci.. Ale pojawił się potężny problem w postaci wrogo nastawionej administracji budynku.. W końcu udało mi się wybłagać czas na znalezienie domków dla kociaków za obietnicę niewypuszczania mamusi..

Administracja miała jeszcze pomysł, żeby jednego kociaka zostawić w piwnicy jako antidotum na ewentualne myszy i szczury.. A jednocześnie bardzo niechętnie odnosiła się do dokarmiania kociaków, narzekając również na pozostawiane w różnych miejscach ślady kociej przemiany materii..
Ten problem został rozwiązany przez sąsiadów, którzy dbali o maluchy.. Po prostu wstawili kuwetę do swojej piwnicy i maluchy same nauczyły się do czego służy ten przyrząd.. A ja aż bałam się pomyśleć jaki żywot pędziłby ten pozostawiony w samotności koteczek.. I jeszcze miałam mnóstwo kłopotów, żeby kociaki na razie pozostawiono w spokoju..

W tym czasie kocia mamusia zdrowiała u mnie bardzo ładnie i bez komplikacji.. Została również odrobaczona i zaszczepiona, wet założył jej książeczkę zdrowia, a forumowy Wojtek zrobił zdjęcia i założył wątek o poszukiwaniach domu dla maluchów.. Bo mamusia, po kilku tygodniach rekonwalescencji na tyle zdołała zdobyć moje serce, że postanowiłam, że już u mnie zostanie.. No i odtąd możecie oglądać ją w moim podpisie.. To ta czarno-biała w górnym rzędzie.. Dostała też imię – Mrówka..

Natomiast kociaki cały czas siedziały same w piwnicy, bez możliwości wychodzenia na zewnątrz, bo administracja budynku robiąc generalny remont piwnicy dodatkowo okratowała i osiatkowała wszystkie okienka.. Ponieważ zbliżała się zima, a kociaki były jeszcze malutkie, nawet się cieszyłam, że są na razie bezpieczne.. Ale nie podobało mi się to, że cały czas siedzą po ciemku, bez kontaktu z człowiekiem, w zimnej, prawie nieogrzewanej piwnicy.. No i jakoś nie mogłam się pogodzić z tym, że nic więcej ich nie czeka..
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Wto paź 04, 2005 11:36

Wojtkowy wątek przejęłam w końcu w połowie lutego tego roku, dokładnie 17 lutego, bo wtedy zarejestrowałam się na forum.. Pisałam o maluchach, o ich niepewnym piwnicznym losie i cały czas szukałam im chociaż tymczasowych domków, zdając sobie sprawę, że cierpliwość administracji też ma swoje granice.. Czas płynął i jakoś nikt się nie zgłaszał.. W końcu odezwała się do mnie Corse, pisząc że jest w stanie dać tymczasowy domek jednemu kociakowi, odchuchać go po kastracji oswoić i poszukać domku docelowego.. Chyba w połowie marca udało mi się złapać jednego kicia klatką-łapką.. Miałam już umówioną wizytę u weta, tak że od razu z piwnicy załadowałam kocia do samochodu i zawiozłam do lecznicy.. Wieczorem kicio był już po zabiegu, a ja umówiona z Corse na przekazanie jej jeszcze nie w pełni wybudzonego koteczka do dalszej opieki..
Od tego momentu kicio oswajał się u Corse, a mnie zostały w piwnicy dwie króweczki przerażone zniknięciem braciszka.. Zrobiły się jeszcze dziksze i nawet nie pokazywały się karmicielom.. To, że jednak nadal są w piwnicy, można było stwierdzić po znikaniu jedzonka i napełnionej kuwetce.. Nadal, mimo moich rozpaczliwych postów, telefonów i zachęcania wszystkich krewnych i znajomych królika, nic się nie zmieniało.. Kicie nadal siedziały w piwnicy..
Aż nadszedł lany poniedziałek..
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Wto paź 04, 2005 11:58

Dla dzieci to czas wolny i jeszcze do tego można bezkarnie polewać wodą siebie i wszystkich dookoła.. No i podczas takiej zabawy, krzyków i latania po piwnicy, dzieciaki wypłoszyły na zewnątrz jedną krówkę.. W piwnicy została ostatnia, najmniejsza i śmiertelnie przerażona panienka.. Zgubionej krówki szukałam z sąsiadką karmicielką przez dwa dni.. Obie byłyśmy pełne najczarniejszych obaw, co mogło się stać z kicią, której całym dotychczasowym światem była ciemna, zamknięta piwnica.. Na szczęście po dwóch dniach koteczka sama wyszła spod wraku starego mercedesa, stojącego na parkingu przy bloku.. Brudna, głodna i przerażona, sama wlazła na ręce karmicielki i bez protestów dała się zabrać do jej mieszkania.. Kolejna krówka była bezpieczna..

Ostatnia, przerażona krówka samotnie spędzoną noc w piwnicy przemiauczała tak przeraźliwie i rozdzierająco, że słyszałam ją na trzecim piętrze..
No i rano się zaczęło.. :strach: :strach: :strach:
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Wto paź 04, 2005 12:49

Administracja i sąsiedzi, wściekli po nieprzespanej nocy już zaczęli obradować co zrobić z drącym się kotem, który zakłóca ich spokój.. Nie wdawałam się w zbędne tłumaczenia i awantury.. Poprosiłam wszystkich o czas do godziny czwartej po południu, przysięgając na wszystkie świętości, że po tej godzinie nie będzie kota w piwnicy.. Oburzony tłumek nieco złagodniał i obiecał powstrzymać się od wszelkich działań do popołudnia.. jednocześnie obiecując, co zrobią z kotem, jak go nie zabiorę.. Udało mi się załatwić pożyczenie klatki na cito.. Pojechałam po nią na drugi koniec miasta i około trzeciej byłam z powrotem w piwnicy z klatką, kusząco pachnącym jedzonkiem i sceptycznie nastawioną karmicielką.. Nie dziwiłam jej się zbytnio, bo po pierwsze nie widziała do tej pory co może klatka łapka, a po drugie, najmniejsza krówka była tak przerażona, że nie tylko nie było jej widać ale i słychać.. Po straszliwych przeżyciach, zabraniu matki, następnie brata a potem zniknięciu siostrzyczki nauczyła się poruszać bezszmerowo po piwnicy i do perfekcji opanowała umiejętność chowania się przed ludźmi.. No i tak podniesiona na duchu, mając na karku kończący się czas, przystąpiłam do łapania króweczki.. Ustawiłam klatkę w korytarzyku, w którym najczęściej chowała się kicia, włożyłam troszkę jedzonka do środka, dodatkowo ułożyłam ścieżkę z pachnących kawałków, zgasiłam światło i schowałam się razem z karmicielką.. Cisza była absolutna..

Czekałyśmy tak jakieś piętnaście minut, może nieco krócej i w końcu zdecydowałam się sprawdzić.. Klatka była pusta i otwarta, a całe jedzonko zniknęło.. Ponieważ w natchnieniu podzieliłam jedzonko na porcje, żeby nie zużyć wszystkiego od razu, mogłam powtórzyć wszystko od początku.. Znowu kuszące kęski w klatce, ścieżka z takich samych, zgaszone światło i czekanie w napięciu.. Oszczędzę Wam.. Krówka złapała się za szóstym razem na resztki suchego whiskasa, który plątał się karmicielce po kieszeniach.. Wcześniej zeżarła wszystko bez najmniejszej szkody dla siebie.. Kiedy wynosiłam z piwnicy klatkę- łapkę z kicią w środku, było już dobrze po czwartej.. Ale najważniejsze, że miałam ją.. No i nie pozostało mi nic innego jak zabrać ją do domu.. Do pięciorga rezydentów, z których czwórki w ogóle nie zna, a piątej pewnie już nie pamięta.. A do tego jest absolutnie dzika, nie tylko nie pozwala się dotknąć, ale wrzeszczy na sam widok człowieka i szarpie się w tej klatce tak, że obawiałam się o całość sprzętu..
Mocno zmęczona weszłam do mieszkania i postawiłam klatkę na podłodze.. Natychmiast zleciało się całe futrzane towarzystwo i zaczęło obwąchiwać przybysza z nieznanymi zapachami.. O ile było to możliwe, krówka przeraziła się jeszcze bardziej.. A w klatce nie bardzo można się schować.. Nie dość, że mała to jeszcze wszystko widać z każdej strony.. myślałam, że kicia na miejscu zejdzie na zawał..

W końcu jednak musiałam ją z tej klatki wypuścić.. Odgoniłam całe towarzystwo i w pokoju mojego dziecka ostrożnie otworzyłam klatkę.. Kulisty, czarno-biały pocisk wystrzelił jak z armaty i zwiał z pokoju przez lekko uchylone drzwi.. Do pokoju, w którym siedziała piątka rezydentów.. Oszalała ze strachu koteczka zerwała mi zasłonę z okna, próbując uciekać przed niebezpieczeństwem.. Następnie w popłochu uciekła do łazienki i w śmiertelnym przerażeniu wleciała po glazurze pod sam sufit.. Jakoś udało mi się ją zagonić do pokoju dziecka, który odtąd miał być jej azylem.. Tam natychmiast wlazła za kanapę, wcisnęła się pod niski metalowy piecyk elektryczny i tam zastygła bez ruchu.. Wstawiłam jej za tę kanapę kuwetę i miseczki z jedzeniem i piciem, i wyszłam.. Po jakimś czasie wróciłam, bo w pokoju stał komputer a ja, w przerwach pomiędzy siedzeniem na forum, jednak trochę pracowałam.. Przez cały czas mojego pobytu w azylu kici nie słyszałam najmniejszego szmeru.. Doszło do tego, że sprawdzałam czy jeszcze jest i czy w ogóle żyje..

Koteczka przesiedziała za kanapą spory kawał czasu.. Starałam się do niej zaglądać czasami, nie tylko wtedy, kiedy dawałam jej jedzonko i sprzątałam kuwetę.. Mówiłam do niej cicho a ona siedziała przerażona, wciśnięta w najciaśniejszy kąt i uważnie mi się przyglądała.. Po kilku dniach gadania odważyłam się wyciągnąć do niej rękę.. Uciekła.. Zaczęła też głośno rozpaczać zza tej kanapy.. Pocieszałam się tym, że przynajmniej nie boi się, że ktoś ją usłyszy.. Któregoś dnia wreszcie dała mi się dotknąć.. Nawet nie wiecie jak bardzo się ucieszyłam.. Następnego dnia już mogłam ją pogłaskać.. Pozwoliła, co więcej, sama zaczęła się nadstawiać do głaskania.. Przez krótki czas byłam bardzo dumna z postępów w oswajaniu dzikuski, aż w końcu okazało się, że kicia zaczyna pierwszą w swoim życiu rujkę.. Od razu sprowadziła mnie tym na ziemię.. A już myślałam, że mam taaakie sukcesy w oswajaniu dzikiej koteczki..
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Wto paź 04, 2005 14:35

Długo trwało zanim kicia pozwoliła się porządnie pogłaskać bez rujki.. Po raz pierwszy zaskoczyła mnie podczas obowiązkowej, a odkładanej przeze mnie w nieskończoność, wizyty u weta, bo bałam się stracić kruchy cień zaufania jakim nieśmiało zaczęła mnie obdarzać.... Tam wreszcie pokazała więcej tego zaufania do mnie.. Nawet się przytuliła.. W domu dalej było to samo.. Głaskać mogłam jedynie za kanapą.. Chociaż coraz częściej kicia wychodziła PRZED kanapę.. Ale na ręce nie dawała się brać jeszcze długo.. W międzyczasie dostała imię Pysia.. Wymyślone zresztą na forum.. No bo jak można inaczej nazwać koteczkę z taką śliczną krechą na pysiu?
Powoli poznawała rezydentów.. Z różnym skutkiem.. Ale jakoś zaczęła sobie radzić w kłębowisku zastanych futer.. Coraz lepiej.. Do mnie dalej nie podchodziła, ale przynajmniej nie uciekała.. Polubiłam to małe diablątko i pomimo, że szukałam jej domku jakoś nie umiałam się z nią rozstać.. W końcu okazałam się pierwszym człowiekiem, z którym miała tak naprawdę kontakt.. Nie chciałam jej zawieść..

A potem pojawił się Nikuś..
Kontakty z Nikusiem nawiązała błyskawicznie, głównie ze względu na to, że ani ona, ani Nikuś nie byli kastrowani.. Wytrzymałam bardzo krótko.. W kilka dni po przyjeździe Nikusia, Pyśka wylądowała u weta.. Potem była rekonwalescencja i jeszcze trochę problemów z pozostałościami hormonów w organizmie Pyśki.. A potem, nawet nie wiem kiedy, Pyśka zaczęła włazić mi na ramię, mruczeć, przytulać się i robić porządne baranki.. Teraz wystarczy, że usiądę w kuchni, albo przy komputerze, albo co gorsza, w łazience, Pyśka od razu melduje się na kolanach, wkłada mi łebek pod ramię i mruczy.. Patrzy mi w oczy i za mizianki liże mnie po rękach.. Wreszcie udało mi się ją całkiem oswoić.. Przyznaję, że nie było łatwo, czasami traciłam nadzieję.. Bo w końcu to wszystko co opisałam trwało od września zeszłego roku, kiedy Mrówka wylądowała u mnie, a kociaki miały wtedy jakieś trzy miesiące, poprzez tegoroczny marzec, kiedy ośmio- dziewięciomiesięczna Pysia została przyniesiona do domu, aż do pierwszych dni września, kiedy wreszcie wszystko się uspokoiło po sterylce.. Cały rok.. Tyle trwało oswajanie całkiem dzikiej i już prawie dorosłej koteczki.. I w tej chwili Pysia jest jedynym moim kotem, który przybiega do mnie, jak wołam ją po imieniu.. Jak widać nawet dorastające kociaki można oswoić, tylko, że to strasznie długo trwa.. Ale warto.. Naprawdę.. :D
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot] i 85 gości