Pasją do kotów zarazili mnie rodzice. Jak siegam pamiecią w naszym domu zawsze znajdowała schronienie samotna, biedna, porzucona kocina.
Pełen ciepła i serdeczności dom, szybko regenerował kocie psychiki, leczył złamane łapy, chore stawy, zaropiałe uszy i oczy.
Kiedy nadszedł czas życia na własny rachynek, okazało, się, że dom bez zwierząt jest po prostu pusty
Los też myślał podobnie i bardzo szybko w naszym domu zamieszkał dwumiesieczny kociak przygarnięty z hodowli Piwnica *Pl. Bajtuś, bo tak dostał na imię, był malutkim , słodkim kłebuszkiem prawie wszystkich kocich chorób. Porzucony nie wiedzieć czemu, przez kocią mamę pozostał przy życiu jako jedyny kociak z miotu. Dziś juz, Bajtuś jest statecznym kastrowanym rezydentem o usposobieniu Poitrusia Pana i wielkim pełnym miłości sercu.
Po paru miesiącach, zupełnym przypadkiem, w pewien zwykły, normalny poniedziałek, odwiedziłam hodowle kotów rasowych. Ot tak, czemu nie, wzruszałam ramionami.
Łoooo matko ! To były pierwsze słowa na widok kota, którego zobaczyłam. Wielkie oczy, wielkie uszy, nieziemski - mało koci wręcz wygląd, troszke mnie zniesmaczyły. Rekompensata przyszla po chwili...kiedy kocie maluchy obsiadły mi kolana, chodziły po szyi, wspinały się po ramionach i tak straaaasznie głośno mruczały do ucha

to było to, czym mnie kupiły !!!
Od tego dnia minęło parę lat, a dla mnie to tak jak cała wieczność. Wydaje mi się, że z Devonkami mieszkam od urodzenia

i cały czas mam wrażenie, że pięć to za mało