Dziś nie będą pisały pannice, dziś moja kolej, czyli Kasik. Otóż:
jako, że obie małpki biorą tabletki, po przyjściu z pracy przystąpiłam do cowieczornego rytuału. Figa bezproblemowo połknęła swoje scanomune, kto widział to wie, że to kapsuła niemała. Ale Figulec grzeczny koteczek, połknęła, zapiła wodą, zagryzła Royalem, gra muzyka. Potem złapałam Tośkę celem podania antybiotyku. I tu się zaczęło. Wyrywała się jakbym jej chciała na żywca operację na otwartym sercu zrobić, a wszelkie próby wsadzenia jej tabletki do pyszczka kończyły się pluciem, prychaniem, trzepaniem językiem i tym podobnymi atrakcjami

Koniec końców tabletka została w części (chociaż nie gwarantuję, że w dużej) połknięta, ale zaplute zostało wszystko: sama Tośka, ja, pokój, przedpokój, dziw, że Figa nie, mimo, że stała obok i się przyglądała całej akcji, a Tośka trzepała głową na prawo i lewo z glutami ślinowymi zwisającymi z mordki. Jutro chyba spróbuję oszukać krowę i podam tabletkę w kulce z wołowinki, tak kiedyś dawałam scanomune i zadziałało... trzy razy. Za czwartym zostało razem z wołowinką zwrócone w postaci niestrawionej więc zaprzestałam takich praktyk. Ale może trzeba będzie wrócić...

I pomyśleć, że był czas kiedy to Tosia łykała tabletki bezproblemowo (co zresztą radośnie zakomunikowałam Ewie kiedy zapytała w piątek jak Tosia z tabletkami:"Nie no Ewo, ŻADNEGO problemu nie ma jeśli chodzi o Tosię i tabletki!"... akurat...

) ... a Figa wręcz odwrotnie. Postanowiły się zamienić czy jak??
