Po kolei, ale i tak w skrócie będzie, muszę to wszystko w sobie poukładać.
Wczoraj postanowiłyśmy spróbować odnaleźć ślad Felicji w lecznicy, w której teoretycznie, być może, fundacja leczy koty. Zero pewności, domniemanie takie tylko.
W lecznicy kilka osób w kolejce, nie ma recepcji, tylko poczekalnia, nie ma z kim rozmawiać.
Psy i koty razem, tłum jak to w lecznicach. Zajmujemy kolejkę i czekamy. Godzina, dwie, kolejka praktycznie się nie rusza. Albo się czegoś dowiemy, albo odmówią nam wszelkich informacji, oczywiście o ile to ta lecznica.
I nagle w tym czekaniu widzę, że Monika zrywa się z krzesła i biegnie za jakąś panią z przykrytym kontenerkiem, która tylko weszła, zobaczyła tłum i wyszła. Ja nawet jej nie zauważyłam, to był moment...
Pędzę za Moniką, która na ulicy już klęczy przy samochodzie i woła mnie, Felicja, to Felicja!
To była pani z fundacji, bardzo miła, przywiozła Felicję na szczepienie i kontrolę pozabiegową, ale widząc tłum wybiegła do innej lecznicy, gdzie miała nadzieję się z kicią dostać bez takiej kolejki.
Udało nam się zrobić dwa zdjęcia, kotka już była w samochodzie gotowa do jazdy, Monice udało się też dotknąć łapki i pysia. I tylko kilka krótkich pytań i jeszcze krótszych odpowiedzi. Podobno jest grubaśna i wściekła, jak to Felicja. Była lekko przyćpana po podaniu gabapentyny , żeby można było do pysia zajrzeć. Wyglądała bardzo ładnie, tak obiektywnie.
No i dowiedziałyśmy się jeszcze, że po szczepieniu jest już gotowa do adopcji. A, zapytałam, czy dalej siedzi w klatce, usłyszałam, że biega. I pojechały do tej innej lecznicy...
Monika powiedziała, że po co do adopcji, że będzie u niej, pani odpowiedziała, że ona nie może wychodzić itd, a w ogóle to wszystko pani prezes decyzje. O, i wtedy odjechały.
Co dalej- nie wiem. Nic nie wiem. Musimy ochłonąć. Ważne, że Felicja żyje.
Gdybyśmy przypadkiem nie spotkały Fleicji, dalej byłaby cisza.

To druga fotka, z lepszego telefonu Moniki.
Egwusia, dzięki za zdjęcia Nanuka, cudny jak zwykle
