Patmol pisze:Jacy są Albańczycy? mili? Jaki to kraj?
Ktoś znajomy się wybiera tak na 3 miesiące, taki jest plan, i nie wiem czy się cieszyć czy raczej go powstrzymywać.
warto się na coś zaszczepić? patrzyłam, że nie ma obowiązkowych szczepień. Ale może na coś warto.
cos warto wiedzieć? gdzie można poczytać o praktycznych informacjach?
wyjazd wyszedł nagle i ma być dość szybko.
po angielsku da się dogadać?
wyjazd planowany od 1 września do końca listopada. Samochodem. Nocowanie planowane bardzo wstępnie na Węgrzech. Nocowaliście gdzieś po drodze?
To tam raczej ciepło jeszcze będzie?
Bardzo mili. W miejscowościach typowo turystycznych, owszem, mocno nastawieni na zysk

Jednak miesiące wakacyjne to dla nich żniwa, a statystyczna pensja w zawodach nie związanych z przemysłem narkotycznym i stręczycielskim to około 300-500 euro, więc trudno się dziwić. Student w sezonie zarobi 1000. Chociaż i tak ich komercja przy zachłanności naszych Pomorzan albo Zakopiańczyków to pikuś, więc nie narzekałam. Poza sezonem nie wiem jak jest, pewnie nieco inaczej, ja muszę jeździć w lipcu-sierpniu, bo TŻ nauczyciel i inne terminy nie wchodzą w grę. A ferie zimowe to tylko do Afryki, co z kolei też odpadło, odkąd teściowa nie może się zająć kotami. Ogólnie Bałkany lepiej się zwiedza we wrześniu i październiku, bo w tzw. sezonie jest naprawdę gorąco. Dziś wyszłam rano (o 9) do sklepu i było... 40 stopni. Teraz jest jeszcze więcej. Z zacienionego balkonu nie wychodzę. W Albanii w morzu można się kąpać jeszcze w październiku. Z tym że zmrok zapada bardzo szybko, na początku lipca w Orikum (blisko Vlory) o ósmej wieczór było ciemno. Dla porównania w Czarnogórze obecnie jest jeszcze jasno o dziewiątej (i na całe szczęście słońce nie włazi w okna wcześniej niż o szóstej). Moja Albanka mówiła, że w lutym u nich (w Orikum) jest średnio 10 stopni i chodzi w samym żakiecie, można zatem założyć, że we wrześniu będzie gorąco, w październiku ciepło, w listopadzie różnie i może padać, nawet bardzo.
Znajomego w żadnym razie nie powstrzymuj przed wyjazdem, bo Albanię warto zobaczyć, przepiękny kraj, ładniejszy niż na fotografiach i vlogerskich relacjach i już nie taki dziki (niestety) jak mówią. Ogólnie w połowie Kosowa (bo tą trasą pewnie będą jechać) zaczynają się widoki, które przeszywają serce. A zbocza gór mają kolor czarno-złoty

(jakieś minerały). A potem jest tak niesłychana różnorodność, że tylko się napawać.
Szczepić się na nic nie trzeba. Jedyne co może się przytrafić, to to, co powszechnie zwie się Zemstą Sułtana lub Faraona. Czyli bakteria, którą złapać można też w Bułgarii (lub w Egipcie) i kończy się częstymi wizytami w toalecie (wymioty, biegunka itede). Można ratować się nifuroksazydem w sporej ilości (znaczy ze 3 naraz), ale jak Młodego dorwało, to nasza gospodyni uraczyła go herbatką z oregano, tymianku, mięty i miodu i stanowczo zakazała wyprawy do apteki po chemię

Zaufałam, bo sama jestem baba-szamanka. Jak już doszedł do siebie, przynieśli mu zupę nie wiem z czego, ale Młody twierdził, ze czegoś tak pysznego nie jadł (wierzę, bo ta Albanka zakasowała by wszystkich mistrzów kuchni, a jak mnie kiedyś poczęstowała zwykłą zapiekaną cebulą (!), to z wrażenia padłam, o jej innych wymysłach to nawet nie wspominam, bo niebowgębie-dupawniebie), zalecili też banany i pomidory (potas). Jako że niedyspozycja Młodego nas unieruchomiła na dzień, to nam zaordynowali domowe raki (bektaszyci, czyli heretycki odłam muzułmanów, mogą pić, a kobiet nie ubierają w burki) i następnego dnia Młody był jak nowy, a TŻ był nie do użycia
Od tego czasu zresztą bardzo zagustowałam w oreganowej herbatce, hoduję sobie zioła na działce i na parapecie (no a rakiję każdą kocham i choć w Polsce alko nie bardzo używam, to na Bałkanach robię sobie dyspensę). W Czarnogórze niestety nie mam jakoś do tych ziół dostępu i trochę żałuję, choć rekompensuję to sobie herbatką z liści figi (figi kradnę też po drodze do sklepu, jak mi zdradziecko na drodze zwisają, a dzisiaj to nawet kiść winogron i owoc kaki mi wpadły do siatki).
Opowieści o wyczynach albańskich kierowców, jakkolwiek malownicze, są niedoszacowane

To drogowe potwory (aczkolwiek Czarnogórcy, nie wymieniani w rankingach, są jeszcze gorsi). Drogi - nie zwiedzałam gór północy - na południu dobre, te starsze, nad morzem, trasą Llogary, hm... Nawierzchnia świetna. Ale jak Włosi wytyczali tą trasę przez góry to ponoć puścili osła, żeby wybierał, gdzie będzie dobrze. No i to widać

Kręta, wąska, no a albańscy kierowcy - jak wyżej. Potrafią zatrzymać auto pod górkę, bo znajomy pasterz przepędza kozy i trzeba pogadać pół godzinki

Stoisz za typem i zastanawiasz się, czy na jedynce pod górę ruszysz. Zwierzęta pasterskie na trasie - norma. Całe stado się nam kiedyś wyłożyło na rasie szybkiego ruchu

- fenomenalna droga z Vlory do Orikum, a kozom wszystko jedno. Inna sytuacja - dzikie kozice spadają nam z pionowych skał tuż przed maską

Osły i krowy dostojnie wędrują. Z tego powodu trasę 70 km pokonujesz w półtorej godziny, w Chorwacji przez ten czas przejeżdżasz 300 km

No ale w Czarnogórze zdarza nam się 3 km jechać przez 2 godziny i stoisz w koreczku i się wkurzasz (oczywiście trasa nadmorska i sezon, w górach jest lepiej).
Drogi są ogólnie lepsze na południu (Albańczycy bardzo inwestują w turystykę wakacyjną i mam niejasne wrażenie, że stoją za czarnym PiaRem Chorwacji), a nowe trasy bywają imponujące, wyrąbane przez góry, czasami tunele ośmiokilometrowe, dobrze oświetlone. Północ nadmorska jest szpetna (architektoniczny syf gwałci oczy), północ górska cudowna, ale tam trasy są bardzo trudne, można się władać w wąską drogę szutrową, na mapie oznaczoną jako normalna. Taki mały offroadzik (stalowe nerwy, lub automatyczna skrzynia biegów mile widziane), po którym trzeba natychmiast jechać do myjni, bo jeżdżenie brudnym samochodem jest w Albanii postrzegane jako wyjątkowe prostactwo, a myjnie są wszędzie. Ręczne, ale bardzo przyzwoicie wykonują robotę.
Na stacjach benzynowych nie tankuje się osobiście, przychodzi facet i to robi. Często płaci się kartą we wpłatomacie. Walutą są leki, trzeba wziąć ze sobą euro, kurs jest korzystny, a kantory wszędzie.
Jeśli chodzi o angielski - można się dogadać, starsi rzadko tym językiem władają, ale młodzi, zwłaszcza dzieci, już tak i w sklepach często służą rodzicom za tłumaczy. Znajomość włoskiego lub greckiego jest częstsza. Z albańskiego nie zrozumie się ani słowa - to ostatni Iliryjczycy, nie ma porównania do absolutnie żadnego języka. Za to wiesz, jak są chęci, to się da nawet na migi;)
Jedzenie - nad morzem standard, nie ma się czym zachwycać, oczywiście że dobre, ale takie jak we nad morzem we Włoszech i w Chorwacji. Dorada, okoń morski, mule, ośmiornice, krewetki. Porcje w restauracjach mniejsze niż w relacjach influencerów, dla mnie nie do przejedzenia, ale ja zwykle dojadam tzw. resztki po chłopakach (de facto zamawiamy dwa dania i talerz), bo mam mikrą pojemność. W Albanii nie ma z tym problemów, bo mają zwyczaj dzielić się jedzeniem i gmerać sobie w talerzach. W bardziej górskich miejscowościach faktycznie żarełko jest obłędne i mało spotykane gdzie indziej. Cenowo wszędzie podobnie jak w Polsce, może ciut taniej.
Sklepy - zabawne. Kasy fiskalne nie istnieją, siedzi baba z zeszytem i ołówkiem i bazgrze ceny, podlicza, wyrywa kartkę i daje konsumentowi

Sprzedawane produkty są często autentycznie domowe - kupujesz mleko rano wyprodukowane przez krówkę, kózkę lub owieczkę, która pasie się tuż pod Twoim oknem

Mimo straszenia brucelozą piłam kozie i owcze, nie badane mleko hektolitrami (cudownie kiśnie i trzyma się długo) i żyłam. Po "uchatym" mleku z kartonu w Polsce mam... no wiecie co. We wrześniu i październiku na pewno warto korzystać ze świeżo tłoczonej oliwy i granatów (pycha). W wakacje wprost obżerałam się okrą, która w Polsce jest mało dostępna.
Nocowanie po drodze. My jechaliśmy z Krakowa przez Słowację i Węgry. Nocowaliśmy w Belgradzie, bo bardzo chciałam stolicę Serbii zobaczyć i polecam, pokochałam to miasto. Większość Polaków w drodze wybiera Nowy Sad, też w Serbii.
Przejście graniczne między Węgrami a Serbią to koszmar, na który trzeba się przygotować. Przeciętny czas stania w wakacje to 5 godzin, nam się upiekło, bo TŻowi się powaliło, skręcił na pas obok TIRów, nie było odwrotu, więc ze dwa kilometry nadrobił bokiem, zanim wjechaliśmy na pas właściwy i staliśmy "tyko" 2 godzinki. A w międzyczasie wpychał się każdy, kto miał większy lub bardziej odrapany samochód

Bardzo tuż Turków na niemieckich blachach jedzie przez to przejście graniczne. Poznaje się ich po tym (poza wyglądam oczywiście), że autentyczni Niemcy mają zamknięte okna i włączoną klimę, a Turcy mają okna otwarte, a nogi wiszą pasażerom na zewnątrz

Tuż za granicą jest duży parking, na którym rzeczeni Turcy rozkładają dywaniki i wielbią Allaha, a następnie spożywają co tam w torbach mają, a śmieci beztrosko wywalają na pobocze.
Śmieci to rzeczywiście jest duży problem Bałkanów, poza Chorwacją i Serbią, które są czyste. Serbia w interiorze, Chorwacja wszędzie gdzie byłam była zadbana. Rzekomo ekologiczna Czarnogóra to jedno wielkie wysypisko śmieci, zrobiłam zdjęcie jak ktoś cierpliwy i dowcipny zebrał wszystkie puszki z piwa na leśnej drodze i zrobił z nich wielki napis: CLEAN THIS COUNTRY

Albańczycy szorują miasta, zwłaszcza na południu kraju, ale inicjatywy są odgórne, tubylcy raczej rzucą co mają za siebie niż poniosą do kosza (w sumie w Warszawie nad Wisłą też to obserwuję).
Nie wiem, co Ci mogę jeszcze opowiedzieć. Trzeba brać poprawkę na to, że ja byłam w Albanii 35 dni w lipcu i sierpniu. Myślę, że po sezonie wiele się zmienia.
Nie wiem, co preferują Twoi znajomi - ja kocham zabytki, zwłaszcza starożytne, a to jest raj. Od amfiteatru w Durres, przez świetny park Apollonia, kompletnie nieodkryta Amantia, mało znane Orikum, które czasem jest dostępne, czasem nie, bo to baza wojskowa, ja miałam szczęście być wpuszczona za pierwszym razem, aż po wpisany na listę UNESCO Butrint. Wspaniałe greckie, rzymskie i bizantyjskie pozostałości. Z miast godnych obejrzenia to głównie Berat (miasto tysiąca okien) i Gjirokastra (miast srebrnych dachów, gdzie urodził się niesławny Enver Hodża). Ja się zakochałam w Porto Palermo i Tepelenie, rodzinnym mieście Alego Paszy. W terminie, w którym wybierają się Twoi znajomi, na pewno będą fajne gorące źródła Përmet - ja tam niedotartam, bo hm... przy 40 stopniach gorące źródła to raczej straceńczy pomysł. Błękitne Oczy Albanii - czyli źródła, jedno na północy kraju, jedno na południu - też fajne, południowe, blisko Ksamil mocno skomercjalizowane. Samo Ksamil i Saranda są tylko dla wielbicieli tłumów Władysławowa, ale po sezonie myślę, że atrakcyjne. I można sobie zafundować wycieczkę do Grecji (w zasadzie da się nawet wpław

Uff, rozpisałam się. Jak będziesz mieć jakieś dalsze pytania, to pisz, coś tam jeszcze pamiętam. Aha, sądzę, że Twoi znajomi będą się przemieszczać z miejsca na miejsce i to jest dobry pomysł. Ja byłam stacjonarnie, w absolutnie cudownym domku z gospodarzami, z którymi czułam się jak w rodzinie. Ale mimo że to mały kraj, nie zobaczyłam wszystkiego, co chciałam, bo odległości tam (tak jak w Czarnogórze) nie przekładają się na czas dojazdu. I można po prostu w ciagu jednego dnia nie wyrobić się tam i z powrotem. Z tego powodu nie zobaczyłam na przykład Teth i Kruje. Czego bardzo żałuję.