Przepraszam, że nie zdałam relacji zaraz po przyjeździe z tej uroczej wycieczki, ale jak tylko uporałam się z kupionymi na trasie borowikami (mniam

) przyszła do mnie sąsiadka i zasiedziałyśmy się. A że nie można tego skwitować jednym zdaniem, więc dopiero dziś mogę się z Wami podzielić wrażeniami, chociaż słowami się nie da tego opisać, to trzeba zobaczyć.

Jechałam trochę z duszą na ramieniu, w obawie, co tam zobaczę, a teraz jestem szczęśliwa, ze zobaczyłam i dziękuję dziewczynom, ż e mnie zabrały w to szczególne miejsce.
Słuchajcie, to jest miejsce, gdzie można stworzyć raj dla kotów ( one i tak pewnie się tam czują jak w raju), gdyby nie ten cholerny szmal.
Teren jest boski, w samym sercu Borów Tucholskich nad sama Brdą, z czystą jeszcze, nie skażoną wodą, w miejscu, gdzie nieopodal zaczynają swój start coroczne spływy kajakowe. Brda płynie w dole, skarpa porośnięta drzewami i krzewami, że ledwie ją widać z góry, gdzie rozciąga się królestwo Krysi i jej ponad 40 kotów. Na wolnym placu stoi koci autobus, który koty zasiedlają od późnej jesieni, a teraz służy im jedynie do zabawy w chowanego i jako ochrona przed deszczem. Bardzo przydałoby się go bardziej ocieplić. Z jednej strony jest obudowany okrąglakami, zrobiona jest z nich taka zmyślna altanka, gdyby tak cały obudować, pięknie by się wkomponował w całe otoczenie.
Krysia mieszka w oddzielnym barakowozie, od wczesnej wiosny do późnej jesieni, a zimą przenosi się do cywilizowanego świata, do którego wcale nie tęskni i gdyby tylko miała na zimę minimum ludzkich warunków, siedziałaby tam cały rok... i wcale jej teraz nie dziwię, jak zobaczyłam to przepiękne miejsce. Z jednej trony skarpa, w dole Brda, z tyłu stary las sosnowy, usłany szyszkami, a z przodu wąska droga dojazdowa i całe pole, porośnięte młodymi sosenkami, samosiejkami... koty mają gdzie hasać.
Jakie to szczęście, że ktoś pierwszy na forum (chyba Dominika, którą miałam przyjemność poznać osobiście) zwróciła naszą uwagę na Krysię i jej koty, jakie to szczęście, że Sydney, Kota7 i Mirka zajęły się akcją. To był ostatni moment na szybką i natychmiastową pomoc, bez której nie wiem ile kotów by przetrwało kolejną zimę.
Dzięki wspólnej, naszej pomocy udało się już niemal zupełnie wyleczyć koty, a widok rozbrykanych, czystych futrzaków, to wielka satysfakcja i każdy powinien to zobaczyć. Do wysterylizowania zostało kilka kotek, te po zabiegu wyraźnie odżyły, sama Krysia to zauważa i już nie ma takich oporów, aby wykastrować kocurki, już wie, że nie skrzywdzi tym swojego ukochanego stadka, wręcz przeciwnie, sama widzi, że te zabiegi uchronią jej futra przed grożącymi chorobami i wzajemnym okaleczaniem się w bójkach.
Pomoc jest więc potrzebna nadal, aby dokończyć dzieła, opanować do końca choroby i niechciany rozród jeszcze przed zimą, a dalej to przy niewielkiej pomocy w dokarmianiu Krysia jest w stanie sama już sobie radzić.
Jestem bardzo zbudowana tym, co zobaczyłam i wierzę, że tym bardziej teraz tego tak nie zostawimy!
Nie mogę nie wspomnieć o wdzięczności Krysi, która nie może uwierzyć, że to się dzieje. Po kolei przywoływała po imieniu koty, żeby się pochwalić się swoimi pupilami. Wszystkim razem i z osobna Krysia dziękuje, chciałaby osobiście, ale na tym odludziu jest w stanie robić to tylko telepatycznie (tam netu brak, ba nawet poczta daleko) - wiem, że to czujecie.
