Nie wiem, czy kociaki kociej mamy są piękne. Raczej takie zwyczajne, ale bardzo zyskują przy bliższym poznaniu. One są po prostu przemiłe. Nie wiem, ile dzikich kotów, bo urodzonych na wolności można byłoby wziąć na ręce i przytulać bez obawy, że trzeba będzie odwiedzić SOR? Wczoraj Lolek czekał na mnie w lecznicowym transporterku i była propozycja, aby go nie przekładać do mojego, bo różnie być może. A ja go bez problemu przełożyłam do swojego, chociaż kot był zestresowany. Mina pani, która mi go wydawała bezcenna. Lolek nie dostał żadnych leków do domu, ale Nosia owszem. Łykała tabletki jak pelikan, dawałam je prosto do gardziołka. Te koty widzą mnie i Dorotę codziennie, dostają od nas jedzenie, bawimy się z nimi i jakoś dobrze nas kojarzą. Walenty był od razu miłym kotem, ale Horacy nie. Wystarczyło jednak trochę czasu, żeby się do nas przekonał. Szkoda, że oba miziaki trafiły do fundacji

, ale nie miałam na to wpływu.
Łapek i Nosia bawią się razem, piszę, bo padło kiedyś pytanie o to właśnie. Nie śpią na jednym posłanku, każde ma swoje ulubione miejsce. Oba kociaki odkryły już uroki balkonu, Łapek wciąż przynosi nasionka klonu, bardzo lubi się nimi bawić. Patyczki matatabi są na drugim miejscu. Nosia kocha wszelkie dyndadełka. Myślę, że Lolek wkrótce się odstresuje i będzie chciał się bawić, bo tak było, kiedy jeszcze był na wolności. Zostawiał miskę z jedzeniem, kiedy tylko zobaczył wędkę.
A to paragon za Lolka

NITKA/KARINKA, co ja mam napisać?

Bardzo, bardzo dziękuję

Aha, polecam coś, co wypróbowałam, a mianowicie dosypanie ziemi do żwirku w kuwecie. Koty od razu załapują, o co chodzi.