Dziś rano zaskoczył mnie śnieg leżący na ziemi. Dzięki niemu było niesamowicie widno. Nawet w lesie nie musiałam zapalać latarenki. Gołe drzewa i krzaluny, biała kołderka na ziemi...i wszystko widać.
Dzięki temu nie wdepnęłam w ... goowno. Dosłownie.
Wiecie, że włażę na teren kotłowni do Kajtusia. Ma on tam swoją budkę i stołówkę. Dziś Kajtek był przy kateringu płotowym. Płakał i chował się pod autami. Potem przeszedł przez szczeble i dopiął się do misek. Bardzo mnie to zdziwiło bo kocurek tego nie robi. Grzecznie czeka w kotłowni. Staje się dziwny gdy coś się w niej dzieje.
Idę więc na jego bytowisko. Przełażę wpierw przez dziurę w płocie. Potem na tzw skróty czyli przez niski murek. Tam nisza pełna pustaków i już jestem w komnacie kota. Ale dziś, gdy pokonywałam mureczek , coś w słabym świetle zauważyłam. Znam wszystko na trasie na pamięć więc zauważam od razu zmiany. Zapaliłam czołówkę. Czego na tym etapie nie robię bo leżakuje w pobliżu jakiś facio. Nie musi mnie widzieć. Ale... Co ja zauważyłam? Ręce mi opadły a żołądek podjechał do gardła. Kuracjusz obsrał wszystko. Dosłownie. Pustak i okolica obryzgana wstrętnym odchodem. Lekki mróz zgasił smród. To jeszcze nie koniec. W miejscu gdzie bytuje kocisko stoi stara spacerówka. A na obudowie położone zostały ofajdolone spodnie. Czort wie po co. Nie dziwota, ze Kajtusiek wyniósł się .
Dziad pitolony ma obok piasek.krzaki, gruzy...Ale nie, musiał kilka metrów od swego materaca nafajdolić. Zadał sobie trud gimnastyczny by nawalić na pustak. Obrzydliwi są "ludzie" strasznie. I taki gnój ma pretensje,że koty mu brudzą.
Obrzydlistwo
