Danka wczoraj wróciła bólowa. Widać ,że bardzo źle się czuje. Nie chciała iść do NPL. Ale jeśli jej nie przejdzie to chyba trzeba będzie zaliczyć. Nic to, zobaczymy rano.
Strasznie ciemno jest. Dziś ,przy niedzieli, spotkałam weekendowych przeszukiwaczy altanek śmietnikowych. Jak to jeden z nich, Bartek, powiedział, że w tygodniu jest praca a hobby trzeba na weekendy zostawić. Janusz się śmieje, że nawet w "po cywilnemu" mnie poznają i grzecznie kłaniają się gdy na ulicy się spotykamy.

Powiem dziwną rzecz. Ja ich lubię. Czuję się bezpieczniej gdy oni się kręcą. Mnie nie wadzi, że tak sobie "dorabiają". Im nie przeszkadza żem kociara. Każdy musi sobie jakoś radzić.
Wspominam często Panią Wiesię. Pchając naładowany rowerek była zawsze miła. Widywałyśmy się prawie codziennie. Z czasem nasze pogawędki były dłuższe. Nie ograniczały się do grzecznościowych powitań. Oszczędzę opisu dlaczego tak "dorabiała" ale smutne to było. Kiedyś odważyła się zapytać skąd mam finanse na wyżywienie takiego stada. Był to czas, gdy kotów było kilka dziesiątek. Widziała jak wychodzą mi stadnie na przeciw. Nie bardzo chciała wierzyć, że miasto nic nie daje a wszystko to nasz koszt. Pewnego dnia zatrzymała się przy mnie, postawiła napakowany rowerek i ...wcisnęła mi pieniążki do ręki. Obiecując,że po każdej emeryturze będzie mnie wspierać. Nie dało rady odmówić. Nie chciała słuchać ani zabrać banknotu. Bardzo się wzruszyłam. I do dziś wzruszam na jej wspomnienie.
Bo po jakimś czasie znikła. Pojawiła się po dłuższej nie obecności. Miała udar i ledwo się wygrzebała. Potem w ogóle już jej nie widziałam. Mam nadzieję ,że to tylko brak zdrowia miał wpływ na zniknięcie.
Tyle osób znajomych przestało się pokazywać.
Tyle kotów zniknęło bez wiedzy dlaczego.
Czas idzie do przodu i nie ma litości.