Silverblue, Każdy inaczej przeżywa żałobę. Opowiem jak to u mnie było.
Wszystkie "moje" koty to koty w potrzebie.
Pierwsza koteczka w życiu o dziwnym imieniu Ruzia, (porzucona przez mamę) odchowana od 10 dnia życia na smoczku "własnego pomysłu", przeżyła jako zdeklarowana jedynaczka 15 lat. Po jej śmierci mój tz odmawiał jakiegokolwiek zwierzaka w domu bo "za bardzo boli" Rozpaczał po jej śmierci bardziej niż po śmierci swoich rodziców.
Ja, po kilku tygodniach miałam zamiar adoptować podblokowego Dropsa. Głównie dlatego, że nadeszła zima a on już kilka lat pod blokiem. Niestety, Drops musiał poczekać na śmierć mojego tz.
Doczekał się ale ... przyszedł do mnie na trzech łapkach niby do czasu wyleczenia tej czwartej. Czwarta się wyleczyła ale Drops już nie miał zamiaru się wynieść
Późniejsze i obecne koty to nie tak, że ja chciałam. Nie chciałam! Nie chciałam tony kłaków w talerzach i kubkach, plaży piaskowej w pokoju, pierdyliona zabawek, miseczek, posłanek. Kupy prania i odkłaczania wszystkiego i najbardziej nie chciałam jeżdżenia do weta

To one potrzebowały wsparcia a ja tylko nie umiałam im odmówić

Czyż nie podobnie było z Micią?
Oj, poznacie kiedy zapuka do Waszego serduszka jakaś bieda i zapyta: czy znajdę tu przyjaciół?

Ruzia wydłubała dziurę tam gdzie nie trzeba ale wyrzeźbiła drogę do szczęścia kolejnym biedom. Tak już jest, jak zaopiekujemy się pierwszym kotem w potrzebie to zaczynamy widzieć inne biedy i już nie potrafimy odwrócić wzroku

Miciu, poznałaś już Ruzię[*], Pusię[*] i Dropsa[*] ?
Pomiziaj ich ode mnie

Duża kudłatych złodziei serc
