Telefon dzwoni. Patrzę, Ania. Odbieram.
Asia przyjdź, pod moim autem jest mały kot.
Łapię podbierak, saszetki, gacie na pupę

i idę.
Anka już stoi. Stoi też talerzyk z żarciem. Dostaję telefon z nagranym wołaniem kotki.
Na ten dźwięk spod samochodu wybiega radośnie maluch. Piękny, z przedłużonym włosem. Choć bardzo ubrudzony. Rozgląda się. Zawiedziony brakiem rodzicielki chce cofnąć się ale trafia na talerzyk i je łapczywie. Zauważa ruch Ani. Ucieka. Ale zaraz wraca. Głód musi być duży. Podeszła do niego jakoś od tyłu gdy żarł szybko puszkę. Podbierak poszedł w ruch i jest. Uff. Tak się obie bałyśmy, że wbiegnie na ulicę. A tam ruch.
Stoję na podbieraku by mocno przy ziemi był. Mały się rzuca. Co dziwne w ogóle nie płacze i nie warczy. Anka pobiegła po transporter. Dotykam brudne małe a ono takie chude, że kości mi pod ręką trzeszczą. Biedny, musiał jakiś czas się szwendać.
Rano, gdy było ciemno jeszcze przechodziłam tamtędy. Nic nie płakało. Nic się nie kręciło. Wyszedł na trawnik i Anka go zauważyła.
Biedny mały. Ma coś z 6-7 tygodni