Dzień, jeszcze czarny, przywitał mnie mocną ulewą. Leżałam i słuchałam jak wielkie krople walą w okna. Szum ściany opadającego deszczu brzmiały jakby ściana betonowa waliła się. Zastanawiałam się czy mam iść do kotów. Tak strasznie leje, że nie wyjdą na stołówki. Ale są i miejsca zakryte gdzie żarcie można zostawić. Tylko że niektóre mają dojście przez chsszczory. A wiadomo, że krople wiszące na konarach i witkach spadną na mnie. Nie jest to fajne uczucie gdy prawie do rowka ci wodospad leci

Pomyślałam, że wezmę więcej puszek i pójdę z nimi. Plus saszetki i suche. Ale w dwóch miejscach powinnam zostawić nerki. W kotłowni i na kortach.
Koty wyczuły, że nie śpię już i zaczęły podchody. Fałszywce wtedy bardzo mnie lubią. Gadają, baranki strzelają, podkładają głowy pod rękę, gryzą palce i chodzą...chodzą...chodzą... Jakbym autostradą była

Wstałam. Wycieczka przeniosła się do kuchni okupując podłogę i blaty. Zdałam sobie sprawę, że nie ujdzie mi bezkarnie szykowanie dwójce dzików nerek a moim danie puszki. Więc zrobił się normalny poranek. A na katering wzięłam i puszki i nerki z wątróbką. Siata i plecak pełny. Obładowana jak pustynny wielbłąd w karawanie, ruszyłam. Strasznie ciemno jeszcze było. W momencie wyjścia deszcz jakby ulitował się i zaprzestał padać. Szybko zdałam sobie sprawę, że z moich postanowień nici będą. Już po drodze spotkałam czekające dwa koty. Niecierpliwie prowadziły mnie do misek w krzakach postawionych. Na kotłowni to samo. Tylko oczy błyszczały gdy je światłem uchwyciłam. Co było robić, wlazłam i w te krzaczyska pozwalając narażając się na zmoknięcie. I tak się stało. Po wyjściu byłam cała mokra. I zła za głupotę. Choć za chwilę nie miało to znaczenia bo niebo znowu kran odkręciło. Do kortów doszłam podwójnie namoczona. Bunia była. O lesie nawet nie wspomnę. Tam załatwiłam sobie cudne adidaski

bo "droga" to był jeden basen. Wróciłam do domu co i raz włażąc w kałuże. W słabym świetle widać było tylko błyski. A błyski okazywały się sporymi oczkami wodnymi. Odpuściłam uważanie. Bo to nie sprawdziło się. Do domu wróciłam jeszcze ciemną nocą w strugach deszczu. Moje przemyślenia nic nie wniosły.
Myślałam, że koty nie wyjdą w taką pogodę a były. W jakiej są desperacji jeśli, mimo pogody okropnej, czekają na swoje porcje.
Nie ma to tamto. Trzeba iść a potem suszyć się. Wyskubywać liście, igły i gałązki z włosów. Mokry żel dobrze trzyma te naturalne ozdoby

Było mi zimno, mokro i byłam zmarznięta. Tylko, że ja wróciłam do ciepłego domu pod kołderkę. A futra do swych "brałogów". Ja przebrałam się a one musiały czekać aż im namoczona sierść wyschnie.
Trudne i smutne to wszystko.