Kotek Bury nie dostał śniadania, bo dziś sanacja paszczy - już mi gorąco. Koncerty zaczęły się ok 5. Wykiwałam go,zamknęłam w jednym pokoju, aby dziewczyny nakarmić i zabrałam miski jak skończyły.
Chodzi za mną jak wyrzut sumienia. Drze się. Siedzi tak, żebym go widziała. Ożywia się, gdy tylko wstanę i z wrzaskiem prowadzi mnie do kuchni. Jeszcze nie ma 7, musimy tak wytrwać do okolic 11.
Miałam go wieźć na hulajnodze, ale to bydlatko jest i pomyślałam, że jednak poszukam kogoś kto nas podrzuci - tylko tam i z powrotem, wszak papier podpisuje i kota zostawiam. Zapytałam koleżanki, która pochwaliła się, że w piątek ma wolne.
- Na którą? - pyta
- Na 11 - odpowiadam
- O, to nie. W dni wolne śpię do 13 - uzyskalam odpowiedź.
Przyjmuję odmowę, ale

rochę mnie to ugryzło. W sumie to koleżanka któa mieszka na tej samej ulicy i odmówiła mi nakarmienia kotów pod moją nieobecnosć (moja mama wtedy nie mogła, a mojej przyjaciółki wtedy nie znałam), bo ich nie lubi. Też mnie to wtedy ubodło, bo cała wycieczka tam i z powrotem, z zostawieniem im żarcia zajęłaby jej do 15 minut. Ja bardziej jestem nastawiona na przysługi niż ona.
Kuzynka się zobowiązała, że jak nie zapomni i nie będzie miała ruchu w sklepie to nas podrzuci. Czyli na wszelki wypadek hulajnogę mam w pogotowiu, ale może się uda autem

Trzy koty moje. Czwarty tylko ze mną mieszka.