W czwartek 14 lipca Niki miał zdejmowane szwy. Okazało się, że w jednym miejscu jest spora martwica. Tego samego dnia przywiozłam ze schroniska Kicię
z tego wątku i małego rudzielca dla sąsiadów. W piątek zaczęłam chodzić do weta z Kicią i Nikim. W poniedziałek Mikesz zaczął robić luźne kupy i stracił apetyt. Tego dnia do weta szłam 3 razy. Po drodze zapytałam sąsiada jak tam ich rude cudo i dowiedziałam się, że już nie żyje. Mikesz dostał zastrzyk na podniesienie odporności i Nifuroksazyd do podawania 2 razy dziennie. Jeszcze tego samego dnia wypytałam sąsiadów o to, co stało się z rudym kociakiem. Malec w niedzielę stracił apetyt, wymiotował śliną i rano już nie żył. We wtorek Balbina zaczęła wymiotować żółcią i dostała biegunki. W jednych wymiocinach była żywa glista. Byłam pewna, że Balbina jest tylko zarobaczona, ale wizja panleukopeni siedziała mi w głowie. Balbina dostała zastrzyk przeciwwymiotny i na robaki. Niestety tak mocno szarpała się u weta, że uszkodziła sobie prawdopodobnie ścięgno w udzie i zaczęła utykać. Mikesz bardzo szybko wyzdrowiał, Kicia nie przeżyła, Nikiemu ładnie goiła się rana po martwicy a Balbina utykała, straciła apetyt i w dalszym ciągu miała luźne kupy. W piątek 22 lipca sąsiedzi wzięli ze schroniska około 3 miesięczną, czekoladową koteczkę gdyż byliśmy pewni, że rudy kocurek zmarł w skutek zatrucia robakami. W niedzielę zauważyłam, że Buli jest osowiały i nie je. Zmierzyłam mu temperaturę i miał ponad 41 stopni. Oczywiście udaliśmy się do weta. Po dokładnych oględzinach okazało się, że to ten sam wirus, który skrócił życie Kici. Wieczorem zmierzyłam temperaturę wszystkim moim kotom. Ponad 41 stopni mieli też Filut i Smarkul. W poniedziałek udałam się z tą trójką po kolei do weta. Koty miały już nadżerki w pyskach. We wtorek wetka rozpoczęła wizyty domowe. Tego samego dnia sąsiad powiedział, że czekoladowa kotka zmarła w ten sam sposób, co rudy kocurek. To była jednak panleukopenia. Nie byłam w stanie z nerwów jeść. Strasznie schudłam a myślałam, że już nie mam z czego. W środę do grona chorych dołączył Lolek. Cztery młode i najsilniejsze z moich kotów gasły w oczach. Po tygodniu kuracja zaczęła przynosić efekty. Najbardziej wyniszczony jest Buli gdyż miał już objawy żółtaczki. Nadal nie chce jeść i karmię go na siłę. Na szczęście pije wodę. Filut też jeszcze nie je ze względu na nadżerki, które u niego były bardzo rozległe. Lolek zaczął jeść już suchą karmę. Smarkul jadł cały czas mimo mocnych nadżerek. Do dzisiaj się ślini, bo pyszczek jeszcze nie jest zagojony. Na dodatek na udzie zrobiły mu się dwa ropnie, które pękły i Smarkul ma dość spore dziury połączone przetoką. Kołnierz Nikiego wylądował na szyi Smarkula. Balbina nadal lekko utyka, ale ma apetyt i robi ładne kupki. Niki bez tylnej łapki radzi sobie już całkiem dobrze. Potrafi z podłogi wskoczyć na stół. To był dla mnie koszmar i mam nadzieję, że już się skończył. Teraz musi być tylko lepiej. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to wszystko wydarzyło się z mojej winy. Mimo to nadal mam zamiar przygarniać potrzebujące koty tylko muszę dokładnie przemyśleć jak ograniczyć ryzyko z tym związane do minimum. Jestem niezmiernie wdzięczna lekarzom weterynarii z lecznicy MEDVET w Bydgoszczy a szczególnie pani Justynie, która poświęciła swój czas wolny, aby leczyć moje koty. Dziękuję też za wsparcie moralne i finansowe, którego udzieliły mi: Alterhouse, Kacha, Kota7, Olinka.