avinnion pisze:Nie wiem czy mi się chce jak mam być szczera. Chce żeby się to skończyło jak najszybciej i żebym znalazła jakiegoś ogarniętego weta w okolicy. Nie wiem czy moja kariera okolicznej kastracicielki się już nie skończyła, bo nikt nie ma klatki do usypiania na zabiegi dla dzikich kotów. Jest tu jeden pan doktor co wziewnie usypia ale trzeba czekać nawet dwa tygodnie.
W Warszawie klatki iniekcyjne ma bardzo mało gabinetów, a dużo wolnożyjących kotów się kastruje.
Jak zaczynałam łapać i kastrować koty, to tylko w jednym gabinecie mieli.
W Koterii, gdzie przyjmują wolno żyjące koty na kastrację i przechowanie po kastracji też takiej klatki nie mają.
Radzą sobie przy pomocy podbieraka.
Kota się unieruchamia w podbieraku i wtedy można go przytrzymać i dać pierwszy zastrzyk.
Taka klatka jest oczywiście wygodna, ale nie jest absolutnie konieczna.
Raczej to kwestia weta, czy chce się tym zajmować i nauczyć się, jak sobie z dzikami radzić.