Dzisiaj Kocio urządził nam o poranku jesień średniowiecza

Kilka dni temu mama umówiła się na kontrolę. Dojechała z Kociem do gabinetu, a ten zaczyna charczeć. Wet mówi, że charczy bo się dusi i nie może złapać powietrza - może serce, może płuca za chwilę RTG

Mama dzwoni do mnie w trakcie wizyty bo została z Kociem w gabinecie. Mówi, że jest stan zagrożenia życia, że nie wie ile jeszcze czasu spędzi w lecznicy, nie wie czy wróci do domu z Kociem. No dramat.
Krew pobrana. W pyszczku lekki bardzo stan zapalny bo ułamała się korona ząbka, został korzeń, może przeszkadzać i powodować dyskomfort. RTG nie zrobiono bo wet finalnie stwierdził stres i bał się, że Kocio będzie się tak nakręcał, że po prostu ten stres go zabije.
Jutro mama jedzie do doktora bez Kocia, będą radzić co i jak dalej.
Im dłużej Kocio jest z mamą, tym gorzej znosi wizyty u weta. Dzisiaj to było jakieś ekstremum. Po powrocie do domu i wypuszczeniu z transportera kot jak nowy. Zadowolony, głodny, ocierający się o nogi.
Kocio kiedyś miał dom, który stracił. Mieszkał w piwnicy u mamy zanim trafił do niej do domu. Był zadbany, więc pewnie była to smutna historia z utratą opiekuna w tle. Ile ma lat, nie wiemy. Nie lubi wizyt u weta, to pewne, ale my myślimy, że on obawia się utraty domu i ta obawa narasta.
Podniósł dzisiaj ciśnienie sobie, podniósł mamie, podniósł mnie.
Ale nic to, ważne, żeby było dobrze.
Teraz. gdy opadły mi nerwy, jestem jak wyżęta szmata