Blue pisze:iza71koty pisze:Owszem uważam że chwilowy kontakt z kotem przy pp a szerszy kontakt czyli pakowanie do kontenerka -czekanie u weta w kolejce-u nas zwykle ok.2 godzin-to narażanie siebie jak też innych zwierząt w małej poczekalni w tym Gabinetu u Weta.
Przyznam szczerze że jestem mocno wstrząśnięta, nie trafiłam wcześniej na te wpisy...
Na podstawie czego oceniłaś że kot umiera na pp? Pisałaś o zapachu moczu.
A może np. czymś się zatruł i miał własnie ostrą niewydolność nerek, do wyprowadzenia kilkoma dniami intensywnej płynoterapii? Dlaczego podejrzewając niewydolność nerek pierwsze co wzięłaś pod uwagę to pp? Równie dobrze mógł mieć masywny stan zapalny w drogach moczowych, cokolwiek zresztą mógł mieć skoro kilka dni temu wyglądał zdrowo.
A nawet jeśli była to pp - wystarczył telefon do weta, że jedziesz z kotem umierającym, prawdopodobnie jest to pp jeśli coś by na nią wskazywało, wet mógł wyjść przed lecznicę i nawet tam dokonać eutanazji gdyby uznał że faktycznie sytuacja to uzasadnia, a zakładam że zajmując się na taką skalę kotami masz wypracowane jakieś procedury na okoliczność kontaktu z parwowirusem. Środki odkażające, co zrobić z ubraniem etc. I tak miałaś z nim kontakt, więc powinny zostać zastosowane, bez względu na długość tego kontaktu.
I tak sobie wkładałaś tego umierającego, ciężko oddychającego kota do budki do której sam wejść nie chciał, wychodził wręcz ostatkiem sił, owijałaś kocem by nie wyszedł i zostawiałaś? Aż umarł? Gdyby nie umarł w nocy, po jakim czasie mógłby liczyć na pomoc?
Tego to już ogarnąć umysłem nie potrafię.
I nie rozumiem też dwóch wersji opisanych przez Ciebie - raz piszesz że włożyłaś go do budki i następny raz kiedy go zobaczyłaś to podczas wieczornego karmienia, gdy okazało się że wyszedł z budki i był na zewnątrz. Wsadziliście go znowu do budki, posiedzieliście kilka minut i rano pojechaliście po ciało.
Za chwilę piszesz że nie był sam, byliście przy nim.
I co to znaczy: kot zwijający się z bólu? Koty cierpiące na pp (gdzie ból jest potworny często) czy ostre zapalenie trzustki - nie zwijają się z bólu najczęściej - nie dosłownie. Co miałby robić żeby otrzymać pomoc? Gdy go wkładałaś pierwszy raz do budki i zostawiałaś - nie wiedziałaś jak jego agonia będzie wyglądała i ile będzie trwała. Cieżko oddychał. Mógł się godzinami dusić lub ciężko oddychał z powodu silnego bólu i cierpienia, ze stresu.
Nie, nie pojmuję.
Ja też byłabym wstrząśnięta.Gdyby Ktoś mi przedstawił taki obraz sytuacji-cytuję
I tak sobie wkładałaś tego umierającego, ciężko oddychającego kota do budki do której sam wejść nie chciał, wychodził wręcz ostatkiem sił, owijałaś kocem by nie wyszedł i zostawiałaś? Aż umarł? Gdyby nie umarł w nocy, po jakim czasie mógłby liczyć na pomoc?
Tego to już ogarnąć umysłem nie potrafię.
Gdzie ja to napisałam?
W moim poście tego nie ma.Napisałam -otworzyliśmy budkę.Po to -aby bez problemu ułożyć tam kota.A nie wkładać go -przez mały otwór.Po to -aby miał ciepło i sucho.Aby przeczekał-aż nakarmię koty i podejmę decyzję co dalej.Zostawiłam go -bo musiałam.Zabezpieczyłam go najlepiej jak mogłam w tym momencie.Jednocześnie dbając -aby miał ciepło i sucho i w razie deszczu-bo zaczynało lekko kropić-nie zmókł.W tym momencie tyle mogłam zrobić.
Nieprawdą jest co piszesz.Że go owijałam -by nie wyszedł- a on sam nie chciał wejść do budki i wychodził z niej wręcz ostatkiem sił.
Wskaż mi miejsce- gdzie to jest napisane.Bo to tylko Twoje wyobrażenie tej sytuacji.
Owinęłam Gabrysia w koc-bo nie chciałam -aby mnie podrapał podczas przenoszenia.Także po to aby ograniczyć do minimum kontakt z nim samym.I po to aby było mu ciepło-jednocześnie odsłaniając część koca tak -aby nie miał problemu z oddychaniem.Ułożyłam go główką do wyjścia -aby miał wystarczającą ilość powietrza.Był tak słaby -że nigdzie nie próbował wyjść.
Staliśmy tam jeszcze analizując sytuację i nic się nie działo.Kot był w budce.Częściowo przykryty-głównie nerki i pozostawał w tej samej pozycji.Ułożony w kłębek jakby spał.
Po dwóch godzinach-kiedy już mogłam do niego iść-zdążył się przemieścić i znajdował się przed furtką.Ale bardzo blisko miejsca gdzie stoi budka.Wiedziałam że lada moment odejdzie.Kilka razy znajdywałam w pobliżu budki-koty które odeszły.Nie chciałam mieć kontaktu ani z budką ani kocykiem na którym leżał i wzięłam z drugiej budki oddalonej dalej-inny czysty koc.Wtedy miałam już ze sobą rękawiczki.Chciałam jednak do minimum ograniczyć ten kontakt.
Dwa razy przyniosłam pp do domu.Nie chcę tego nigdy więcej powtórzyć ani przez to co wtedy przechodzić.
Zrobiłam to samo.Za pomocą koca podniosłam Gabrysia.Zobaczyłam ze się przelewa przez ręce.Zaniosłam go na teren posesji-ale nie próbowałam wkładać do żadnej budki.Nigdzie tego nie napisałam.Ułożyłam go pod gęstym krzaczkiem.Lekko przykryłam.Tak samo-głównie tył i mówię do Damiana-że chyba zaraz Gabryś odejdzie.Mówiliśmy do niego -żeby wiedział że nie jest sam.To trwało -nie wiem może 5 minut.Bardzo szybko.I przestał oddychać.
Wtedy go zawinęłam całego.Zostawiłam -bo nie miałam gdzie w tym momencie zabrać ciałka tak-aby uniknąć przenoszenia wirusa.Poza tym za chwilę mieliśmy kolejne-ostatnie karmienia.Dlatego że kończymy bardzo póżno a nie chciałam wchodzić Znajomej na posesje w nocy i świecić latarką-aby myślała ze złodzieje-Damian pojechał po ciałko następnego dnia rano.
Niestety do utylizacji przy wirusie też się trzeba przygotować.Każde złe posunięcie-nawet te najdrobniejsze może być potem brzemienne w skutkach.
I ten kot nie miał cokolwiek.Właśnie dlatego -że nie miał cokolwiek -moja sytuacja była bardzo trudna i musiałam zabezpieczyć resztę kotów pod moja opieką.Powinnaś to rozumieć.Ale chyba nie chcesz.Wolisz zbagatelizować problem.