zuza pisze:Oj współczuję...
Poza niewątpliwym dyskomfortem wnikającym z tego, czego niestety trzeba było dotykać w ilościach hurtowych, pranie Aramisa to przy całej reszcie moich kotów bułka z masłem.
Pierwszy Trójkot był przewożony razem w jednym transporterze. I pewnego razu któremuś się przydarzyło

Rykoszetem oberwały wszystkie. No to była logistyka! Prać jednego, nie dopuszczając do rozpełznięcia się po domu pozostałych
Cesarzowa zachowywała się, jak Carrie dostająca ataku histerii w kulminacyjnej scenie u Kinga, Kitek jak opętany w "Egzorcyście", a Alien płakał w głos: "mówili, że kochają, a mordują". Szramy na rękach obnoszę dumnie po dziś dzień.
Aramis myjnię zniósł z godnością, raz tylko wspiął się na tylne łapki i zdecydowanym ruchem zamknął dopływ wody
Za to dziś rano w koty diabeł wstąpił. TŻ obudził się za późno i latał po domu jak kot zaplątany w reklamówkę, ja dogorywam, bo mnie jakaś cholera dorwała i nie mogę się zdecydować czy kaszleć, czy smarczeć , a w ogóle to mi się podnieść z łóżka trudno, a koty stają na wysokości zadania. Marlon rozciągał się na podłodze akurat na trasie przelotu TŻta, zapewne po to, żeby ten powyrywał mu stopą resztę futra z ogona i żeby kotek mógł powiedzieć, że sam sobie przecież tego nie powygryzał, tylko padł ofiarą spóźnialskiego sadysty. Aramis czaił się za węgłem i napadał na wszystkich, bo ewidentnie niezdrowy ruch poranny uzna za zaproszenie do zabawy. Brzydkie słowa fruwały pod sufitem jak aniołki. Na koniec Muszkieterek wykorzystał fakt, że TŻ zostawił otwartą szafkę, w której piętrzą się butelki z zawartością różną - od oliwy przez soki malinowe do wina - i wlazł do środka zgrabnie kręcąc julianowym tyłkiem.
Dobrze, że chociaż Młody nie ma pierwszej lekcji i teraz można sobie odetchnąć
