Prawie dwa lata z Marlonem, a ten ciągle nowa paszczę pokazuje. Okazało się wczoraj, że jest obrażalski, pamiętliwy i zawzięty!
Rano jak zawsze gruby knurek świńskim truchcikiem usiłował zwiać po schodach, a ja nie miałam ochoty na dwie rzeczy: gonić za nim po podwórku na bosaka i w majtach. A drugą rzeczą, której nie chciałam było założyć sandały i zakryć majty spódnicą.
Przeto kotu zrobiłam HALT! dwa razy. A następnie uczyniłam mu despekt ponownie, ponieważ gotowałam wodę na herbatkę w garnku (ja nie wiem czemu, ale czajniki elektryczne na kwaterach nie cieszą się szczególną atencją) i Pana Puchatego zawróciłam dwa razy z jego ścieżki do bieżącej wody z kranu, żeby sobie łapek nie poparzył. I tego było Marlonowi dość. Wpełzł pod łóżko.
Zdążyliśmy odbyć wycieczkę do Rovinj, zjeść obiadokolację w Fażanie i wrócić na nasze wschodnie wybrzeże. Pan Kot uporczywie okupował miejscówkę pod wyrkiem. Nie chciał się przywitać. Nie dał się pogłaskać. Nie gadał! Olał puszczaną specjalnie dla niego wodę w kuchni i pod prysznicem. Nic.
Wystraszyłam się. Może go trzustka boli. Może urozmaicenie diety miejscowymi owadami nie wyszło mu na dobre. Pougniatałm draba ze wszystkich stron, ale nie wydał z siebie jęku, ani nawet nie raczył zatopić kiełków w mojej ręce. Skała.
Doszłam do wniosku, że jest zwyczajnie obrażony i też się obraziłam.
Nad ranem pogadaliśmy sobie od serca, poklepałam w miękką poduszkę, zapewniając, że bardzo chętnie pośpię sobie na prześcieradle, tylko przyjdź skarbeczku i uwal to włochate cielsko na gęsim pierzu. Marlon chwile się ociągał, dyskutował, że nie bardzo, ale dał się skusić. Zajął calutką poduszkę, na której ułożył się... tyłem. Że niby dalej patrzeć na mnie nie może
Zadowoliłam się tyłkiem. Czasem zastanawiam się, kto podstępnie perfumuje moje koty. Ja rozumiem, że zdrowy, czysty zwierzak nie ma żadnego odoru, ale subtelne korzenne nuty na futrze nie wzięły się z niczego przecież! Co robi mój kot, kiedy nie ma mnie w domu?