Jestem wściekła

Miałam obiecane wejście do kanciapy i łapanie kotów. Szłam na piechotę z klatką-łapką, transporterkiem, innymi rzeczami potrzebnymi przy łapankach. Nadźwigałam się, ale usłyszałam, że nie mogą mnie wpuścić, potem właściciel powiedział, wbrew wcześniejszym obietnicom, że dadzą sobie radę, połapią koty i zadzwonią do Kociej Wyspy , bo to jest obowiązek fundacji zająć się kotami

Już słyszę jak pani prezes reaguje. Wyrzucają miziaste, domowe koty, a zabiorą dzikuski

Trudno, może koty zaczną wychodzić i będę próbowała je łapać na zewnątrz. Klatkę zostawiłam w akademiku, nikomu już jej nie dadzą. Taka korzyść. Tym, co miałam nakarmiłam kocią mamę i jej dzieci, widziałam tylko dwoje. Lila dostała tylko suchą karmę, ale Dorota powinna już zaraz być u kotów.
edit: Dorota dzwoniła. Nakarmiła Sreberko i Lilę, zostawiła koło domku sporo jedzenia. Ma padać, nie dokładała więc jedzenia za schodami, koło domku nie powinno zamoknąć. Dorota widziała trzy kociaki, trisię i dwa krówki. Jak była daleko, to kociaki się bawiły, goniło jedno za drugim, ale jak podeszła, to wszystkie uciekły do dziury pod schodami. Wyglądają na zdrowe.