Bardzo fajna rzecz się stała dzisiaj. Bardzo. Otóż:
byliśmy z Samuelem na zastrzyku, na Belgradzkiej. Akurat tłok jak nigdy, więc poproszono nas do jakiegoś innego gabinetu. Wchodzimy, a tu kolega TŻta z liceum (pisałam o tym wcześniej).
Jak się zagadali to koniec
W końcu przypomnieli sobie o mnie i Samuelu i ten wet-kolega (jeden z najlepszych kardiologów w Warszawie) pyta co to za zastrzyk. Pokazuję mu kartkę z pieczątką p. Beaty, on patrzy na pieczątkę i mówi: " Beata? a to mogę w ciemno robić".
TŻ na to oczy takie

(bo TŻ uważa ją za szamankę a jej aparaty za UFO) i pyta co ten wet-kolega o niej myśli. A tamten, że może śmiało i na swoją odpowiedzialność polecić. Że on absolutnie nie wierzył w homeopatię i on nie wiem co p. Beata robi, może czaruje, ale robi to skutecznie.
Że wyciągnęła z choroby psa, któremu już grób szykowali, bo nikt w Warszawie nie umiał go leczyć.
TŻ był w szoku. Po wyjściu powiedział, że ten facet jest ostatnią osobą, którą by posądzał o wiarę w "cuda".
Myślał, myślał i jak dojechaliśmy do domu, powiedział, że w takim razie on mnie przeprasza za to, że nie wierzył.
Ale się cieszę
