Gabrysia wczoraj


Łapałam ją coś ze dwa lata. pokazała się jakoś o tej porze pierwszy raz w 2020 roku. Opisywałam swoje wątpliwości. Nie wiedziałam czy w mroku widzę naszą Szylę kulejącą. czy coś nowego przyszło.
Jak wiecie od września stoją non stop łapki. Wraz z chłodami zostawiłyśmy tylko dwie. Na terenie sklepu i na terenie kotłowni. Zabezpieczone na stałe. Tam jedzenie co dzień rano wkładałam od wielu tygodni. Powoli przesuwając miskę w głąb sprzętu. Co dzień przeciskałam się przez tą cholerna dziurę by dostać się. Nałożyć świeże. W ten weekend ruszyłyśmy z Anka do "boju". Nic nie zapowiadało powodzenia. Opisywałam ,że zabezpieczając łapkę na noc by nie zamknęła się, zauważyłam ,że była nie uzbrojona. Wątróbka zniknęła , dzyndzel puścił ale zapadka nie opadła. W niedziele w nocy postanowiłyśmy przeciągnąć łapankę do poniedziałku. Ania miała być częściej w domu i zaglądać. Janusz był po nocy. Nie fajnie bo zmęczony bardzo ale jakby co było kogo ściągnąć.
Poniedziałek nie zaczął się fartownie. Gdy wylazłam z dziury i zajrzałam wracając na łapkę, to okazało się ,że jest zamknięta. dalej wracać trzeba było i od nowa się mozolić. Takie incydenty powtarzały się i Ani kilka razy. Pewnie sroki próbowały dostać się i skakały po niej. Anka dzwoniła do mnie. ja budziłam Janusza. I on szedł włazić na kotłownie i łapkę sprawdzać. Niestety, wczoraj był dzień wagarowicza i ruiny pełne były "rozbawionej" młodzieży. Normalnie bała się kobieta sama tam wchodzić sama. Gdy kolejny raz zadzwoniła po 15 to nie bardzo wierzyłam ,że coś się zmieniło. Ot kolejny pusty alarm. Ale ona wspominała, że wydaje się jej widzieć ruch. Janusz "radośnie" przydreptał. Weszli. Trochę trwało nim Gabrysię zidentyfikowali. Telefon do Koterii. Pozwolili nam przyjechać. Zabezpieczyli łapkę opaskami. Nikt nawet nie ryzykował przekładanie. Ania podjechała po mnie i ruszyłyśmy. Dopiero widząc ją uwierzyłam ,że nareszcie jest. Ona poznała mnie. Bardzo się rozżaliła. Powiem Wam,że trudno mi było Gabrysie wieźć na zabieg kastracji aborcyjnej. Bardzo. Strasznie nie lubię takich sytuacji. Głupio się nawet cieszyć z takiej łapanki". Ale jak sobie przypomnę wszystkie jej dzieci co umarły mimo prób ratowania. te co odeszły na tzw wolności. To mnie mimo wszystko lżej na duszy, że już więcej tego nie będzie.
Wróciłam późno i zmęczona bardzo. Janusz spał już. Cały dzień miał zachodzony. Wpierw ze Żwirem u kardiologa, potem ciągłe klatkowe dyżury. Nie budziłam go. Dałam kotom jeść. naszykowałam dzikom nery i wątróbkę. Obczyściłam kuwety. Schowałam zupę.
W Koterii przyjrzałam się pojemnikowi z żarciem. Gabrysia wyjadła całą wątróbkę i ruszyła kuraka. Musiałą nieźle się gimnastykować by do żarcia się dostać nie ruszając zapadki. Tylko jeden nieopatrzny krok w przód spowodował zamknięcie. Znowu by wyjadła i wyszła.