Taką bajkę Ci opowiem (to znaczy - zacytuję, bo to bajka caty, czyli Katarzyny Ryrych). Nie jest o tym samym, ale może będzie Ci się podobała
Nie tak dawno temu, w małym domku za miastem mieszkał sobie duży Gruby Kot. Miał lśniące futerko i biały krawacik, długie białe wąsy i bardzo, bardzo kochał swoja panią. A jego pani też bardzo go kochała.
Kot przychodził i zwijał się w kłębek, gdy szła spać i mruczał najpiękniej, jak umiał. A jej ręka zawsze jakoś tak układała się na kołdrze, żeby dotykać kociego futerka.
I tak sobie żyli i było im całkiem dobrze, aż pojawił się nie wiadomo skąd Duży. Duży może nie był taki zły, ale na łóżku nagle zabrakło miejsca dla Grubego Kota i zdarzało się, że Pani zapominała o kawałeczku rybki na podwieczorek.
Gruby Kot trącał głową nogę swej Pani i wtedy znowu robiło się dobrze.
Aż pewnego dnia Duży zdecydował, że w domku jest za mało miejsca, i że jest za mało tego, co duzi nazywają pieniędzmi, i że jeśli maja być szczęśliwi, to koniecznie muszą mieć więcej. Ale nic nie wskazywało, żeby w tym więcej było chociaż ciut miejsca dla Grubego Kota, który, ostatecznie, wcale nie był taki duży…
Pewnego dnia, gdy Duży położył na kuchennym stole dwie czerwone, cieniutkie książeczki Pani zaczęła najpierw płakać, a potem wyszła i trzasnęła drzwiami.
Gruby Kot potruchtał za nią i pozwolił, żeby przemoczyła mu futerko, chociaż wcale a wcale tego nie lubił. Bo tak naprawdę, zanim pojawił się Duży, jego Pani nigdy nie robiła takich rzeczy…
Od tego czasu, gdy Duży zaczynał rozmowę o tym, że jest mało, Gruby Kot wychodził niepostrzeżenie do ogrodu, gdzie słuchał brzęczenia muszek i śpiewu ptaków.
Pewnego dnia, z samego rana na podłodze pojawiły się duże brązowe pudełka, pełne sukienek i spódnic, bucików i apaszek. Duży Kot trącił łapa koraliki przycięte przez wieko pudełka, a jego Pani porwała go w ramiona i zmoczyła mu futerko tak bardzo, jak nigdy przedtem.
Gruby Kot uwolnił się z jej objęć i wyskoczył do ogrodu. Tam znalazł sobie wyjątkowo słoneczne miejsce i przymknął oczy. Ze snu obudził go warkot samochodu. Otworzył jedno oko, potem drugie, a potem zerwał się i zaczął biec tak szybko, na ile pozwalał mu gruby brzuszek i krótkie łapki. Biegł, a ogon powiewał za nim jak chorągiew.
Wypadł na ścieżkę i zatrzymał się na schodkach, brakowało mu tchu i wywiesił język jak pies.
I wtedy stał się cud. Brązowe pudelka pofrunęły do góry, wysypały się kolorowe sukienki i szaliki, a Pani podarła na drobne kawałeczki czerwoną książeczkę.
Duży fuczał i prychał, nawet chwycił Panią za ramię, ale wywinęła się mu zwinnie jak kotka.
Pani porwała Grubego Kota i mocno, mocno przytuliła do siebie. A Duży usłyszał, że wcale nie jest mało, że jest akurat w sam raz…dla Pani i dla Grubego Kota i odjechał, żeby mieć więcej.
Wieczorem, gdy na niebie pojawił się księżyc Pani i Gruby Kot długo, długo wpatrywali się w jego srebrną tarczę.
Liczyli gwiazdy, słuchali, jak śpiewa słowik, a potem zjedli kolację – Pani kubeczek jogurtu, a Gruby Kot kawalątek ryby.
A kiedy Pani zgasiła światło Gruby Kot ułożył się tak blisko jej twarzy, że jego wąsy łaskotały ją w policzek.
I wcale nie było mało…było jeszcze tyle, tyle, tyle miejsca, czasu i wszystkiego, co jest potrzebne do szczęścia, że starczyłoby dla stu Grubych Kotów…