Bo grunt to stanowcze i konsekwentne podejscie. U mnie w rodzinie przechodzi z pokolenia na pokolenie.
Pisałam tu pewnie jak mój Tata poszedł rano po bułki i wrócił z owczarkiem niemieckim. Prawdopodobnie zmieszanym z owczarkiem szkockim. Pies uznal, że pójdzie z ojcem, ojciec uznał, ze spoko, matka uznała, ze chyba zglupial i nie i basta. No i Basta byla z nami kilkanaście lat

Basta to na osobne wspomnienie zasluguje, koniecznie wspolne z Tata, bo to jego pies był. Ale tak w temacie.
Pamiętam jak moi staruszkowie wisieli trzymajac sie prześcieradła na skraju łóżka, a na środku spala biedna psinka, którą ktoś porzucił i nie wypadało jej powiedzieć "won do siebie sierściuchu"
A nasz pierwszy wspólny pies, Bajeczka (zwaną przez niektórych Horrorką...) upodobała sobie spanie z moim mężem. Ogólnie sobie chłopa upodobała i ja jej chyba przeszkadzałam.
Kładłam się zawsze jako ostatnia i czasami nie było gdzie, bo panienka przytulona do pana, na mojej poduszce, chrapala w najlepsze. Próba przepchania aniołka choć kawałek kończyła się wymownym warkotem i pokazaniem ząbka. Nawet oczu nie raczyła otworzyć.
Kiedyś już na maksa wkurzona użeraniem się z psim potworem (równie miłym co urodnym

) wydarłam się na chłopa, że w tym łóżku albo ja, albo ona.
I szczerze zatroskany małżonek zapytał "i gdzie ty bedziesz spać biedactwo?".
No.
Kalusia lubi wpaść do ludzi na przytulaski, ale później wraca na swoje łóżeczko, ktore bardzo sobie ceni
A Jaskier pakuje sie pod kołdrę, tylko mu łebek wystaje i mruczy jak traktor.
A w sumie to kombajn.