I jeszcze pierwsza część mruczanek Homerowych...
Homer właśnie zaległ w zawiłym splocie okurzaczowej rury i obejmując ją łapkami, leżąc na boku walczy o unieszkodliwienie potwora, który chwilkę temu zagnał go rykiem straszliwym do miednicy na dnie szafy w przedpokoju. Oj, tak. Homer jest odważny, ale nie głupi... Co to to nie! Homer może na przykład obwąchać warczącą Śnieżkę, ale tejże Śnieżki już nie pacnie... no chyba, że raz. Pierwszy raz. No może drugi, z ciekawości i trzeci bo przeciez nie pamięta, czy drugi raz pacał...
No, ale taka już kocia natura. Ciekawska i skora do eksperymentów. W ramach takowych Homer sprawdził, jak bardzo grawitacja działa, czyli jak wysoko mały kotek da radę się wspiąć w pionie po ścianie. Wynik: grawiitacja działa wyśmiecie nawet na tak małe ciałko. Działa wręcz rewelacyjnie. Podobnie jak aparat głosowy Homerka, który po takim teście jasno daje do zrozumienia co kocio o tej wrednej G. myśli.

I wtedy jest bardzo biednym, choć bardzo odważnym kotkiem. Jest jednak nowoczesny bo wyraźnie wychodzi z założenia, że mężczyzna nie powinien wstydzić się łez i bez wahania pozwala się utulić i wymyziać pocieszycielsko. Nie za dużo jednak. Łzy bólu i męskiej wściekłości to jedno, a rozczulanie się nad sobą to drugie.
Rusza więc Homer na kolejną wyprawę, bo inny doskonale działający aparat, tym razem węchu, wiedzie go na półki. Jest jednak i tu niefart zupełny, G. czuwa i Homer doświadczywszy jej wrednej natury ląduje szczęśliwie jednak na poduszkach poniżej poznając zbawienną, miękką ich naturę (tajemnicza ręka, przewidując charakter zakończenia wyprawy, poduszki owe ułożyła na szczęście)...Tu nie następuje test decybelarny, lecz jedynie krótki kwik zdziwienia i wręcz radosna konstatacja, że skoro tak miękko, to w sumie, można spróbować ponownie. Finał: jak wyżej...

Nuda...
Trzeba zastanowić się, co ciekawego można zrobić jeszcze... Wreszcie malec postanawia sprawdzić, czy w kuwecie można się bawić własnym ogonem, podczas kiedy w ogromnym skupieniu, niczym posąg egipskiego bóstwa, wypięty jak struna w harfie Andreasa V. w kuwecie dowody swego obżarstwa zostawia Gandalf Szary, zwany pożeraczem Homerów (a w każdym razie chcący tak zwanym być

). Wynik testu jest dość niejednoznaczny. Mianowicie bawić się można, owszem, jest to wykonalne technicznie. Kuweta jest na tyle duża, że zmieści szatańskie perpetuum mobile vel Wirujący Homer vel diabelski młyn vel futro, które kręci (się). Niemniej, warto zauważyć, że Szare Cudo zrobiło dużo, by na swój upragniony przydomek zasłużyć. Wyprężywszy się bardziej jeszcze (co wydawało się niemożliwe), pozostając w pozycji grożącej złożeniem kota wpół, SZ.C. vel Gandalf Szary vel (a niech mu będzie) Pożeracz Homerów wydał z siebie syk tak straszliwy, tak donośny, tak bezkompromisowo pełen zaangażowania, że niósł się on przez całą kuwetę niemal dokonując cudu, czyli przebicia się przez ścianę dźwięku budowaną z chrzęstu i stukotu żwirku miotanego ciałem Tego, Który Wiruje jak Cholera.
I byłby syk może i zabił malca, gdyby nie figiel fizjologiczny, spłatany Gandalfowi, Który Nie Przebacza (choć bywa, ze zapomina). Właśnie bowiem wtedy, kiedy syk jego już już, jak zaklęcie Voldemorta (możemy spokojnie wymienić jego imię zważywszy na obecność imienia o ileż potężniejszego czarownika) dotykał niewinnej głowy, delikatnych uszu Homerka, kiedy miał nasycić jego maleńkie ciało jadem strachu i przegnać precz z przybytku, wtedy właśnie stało się to, czego zasadniczo powinien się Gandalf spodziewać wchodząc do kuwety i wypinając się charakterystycznie. Wraz z produktami przemiany materii uszło z niego wszelkie napięcie, jak katharsis zabrawszy brud gniewu... I wyszedł. Po prostu.
A Homer? No cóż... Homer jako kotek grzeczny i taktowny, zakopał po starszym koledze i czym prędzej opuścił kuwetkę, zapewne kierując się mocnym nazalnym dowodem na czynność Gandalfiej przemiany materii.
A skoro jesteśmy przy przemianie materii, nieuchronnie wiodącej nas na zasadzie retrospekcji ku żywieniu to... nie. O jedzeniu opowiem jutro. Jak mi Homer pozwoli...
------
Postaram się raz raz dopisać o jedzeniu...
