Tak na cito, bo mi się coś przypomniało, ale o tym za chwilę.
Jeżeli chodzi o zbiórkę kosztów za paliwo, to rozliczę wszystko wieczorem, po konsultacji z Gusiek1, musimy znaleźć wspólną chwilę na rozmowę, co jak ustaliłyśmy, nastąpi wieczorem.
Na razie nic nie zbierajmy, zobaczymy, jak się rozwinie sytuacja z kotkiem, działajmy na spokojnie.
Czekam na popołudniową relację od Meteorolog1, czy cokolwiek zjadł, załatwił się, co w ogóle u kotka.
Cyprian będzie na ranczo popołudniem. Martwię się, bo jeżeli bez zmian to co dalej?
Ale nie uprzedzajmy faktów, poczekajmy do wieczora.
I wrócę do postu Agweny, od której przyszła jedyna propozycja pomocy z Wrocławia

. Rozmawiałyśmy długo, ale działo się to w momencie, gdy praktycznie ruszyła "akcja Burza".
Kilka postów wyżej Agwena napisała: "...To zdecydowanie lepsze niż to, co ja mogłam zaproponować."
Nie, tu nie ma lepsze, lub gorsze. Wprawdzie wiele rzeczy wymagałoby dopracowania i domówienia w kontekście propozycji od jednej z fundacji, które mi przekazała, ale to też była opcja. Tyle, że rozciągnięta w czasie i możliwościach, jak również z dużym znakiem zapytania co będzie dalej, później, itd. I za tę propozycję bardzo, bardzo dziękuję!
I teraz wspomnienie z przeszłości, dla Agweny

:
Nienawidzę latania. Boję się samolotów śmiertelnie, ale kiedyś latałam. To był długi lot, z Bangkoku, 13 godzin. I była straszna burza przed startem, trzymali pasażerów na lotnisku 2 godziny przed lotem. Pioruny walą, aż biało. I komunikat- że proszą na pokład. Nie było wyjścia, musiałam. Miejsce miałam obok młodego człowieka, najwyraźniej z opcji LGBT

, w którego wczepiłam się przed startem czy chciał czy nie, bo umierałam ze strachu. Pocieszał mnie jak mógł, uspokajał, a ja łkałam jak kretynka.
Wystartowaliśmy, samolot przebił się przez burzę dosyć szybko, nabrał wysokości przelotowej i zrobiło się spokojnie

I wtedy odezwał się pilot do pasażerów: witam na pokładzie(.....), nasz lot potrwa 13 godzin i lecieć będziemy przez liczne obszary burzowe
No i niestety tak było

. Przeżyłam, ale chyba dlatego, że umarłam ze strachu. I zbliżamy się do lądowania. Pilot: za chwilę rozpoczniemy podchodzenie do lądowania, it. Pasażerowie, ze mną włącznie po wielkim ufff zaczęli wyjmować drobne bagaże ze schowków nad siedzeniami. Podbiegła stewardessa ze słowami: proszę usiąść i zapiąć pasy, jeszcze się wszystko może zdarzyć

!
Spokojnego weekendu!
