Ranek. Trochę później niż zwykle wyszłam. Ślady kocich stóp na ledwo opadłym śniegu. Drobne ale wyraźne. Z krzykiem znad misek unosi się sroka. Lód w misce wybity dziobem, punktowo. Wysoko widać klucz kaczek przecinajacych niebo. Duże stado odcinające się punkcikami od ciemnych chmur. Stoję i zachwycam się. Na nagich witkach lipy gromada ptasiorów jazgocze głośno. Cała okolica wie, że mają coś do oznajmienia stadu. Brązowe, łyse gałązki ozdobione są diamentowymi koralami zamarzniętej rosy. Cały las błyszczy ulotną biżuterią. Pięknie to wygląda!
Piotrek, kioskarz, zagaduje mnie. Pyta o futra. O Sonny co pod podłogą jego kiosku siedziała. Dostałam kilka puszek karmy dla kotów. Za co jestem mu niezmiernie wdzięczna. Sam cienko przędzie a nam pomaga. Dobry chłop z niego.
W domu pichci się kapusta. Badziewie resztkowe. Zawieziemy wet by zatruła się.

Czekamy na wyznaczenie godziny usg. Ja czekam. Sorrusiek zajął drapak wcześniej psując mi nerwy odrzucaniem każdego smaka. Leki zapodane. Błeee. Wszędzie ślina.
Pozdrowienia Pozdrawiamy serdecznie