MalgWroclaw pisze:Spokojnego! Za Biankę potrzymam mocno.
Przyda się bardzo spokojny dzień. A takiego dawno nie miałam. Tylko nerwy i nerwy i pospiech.
Sorruś nie był w sosie. Chował się, buczał na mnie,nie przyszedł, dotyk był be. Nie wiem czy coś się dzieje. Czy może jednak go ta nóżka nie boli. Jest tłustawy od maści. Ranki się goją. Co i raz nowe ogniska wyskakują.
Sonny zaczęła wychodzić z klatki i przesiadywać zakamuflowana w koszyczku pod drapaczkiem. Lub na parapecie. Już nie uciekła z niego gdy podeszłam tylko delikatnie zaczęła ugniatać łapiną jedyną. Jak dla mnie ona mało je. Ale kosteczek nie czuć więc wystarcza jej to co dostaje. Mam nadzieję.
Marion leczy się dobrze. Ale... dostała rujki i mamy bal. Dziś ostatni dzień kucia. W niedzielę ostatni dzionek metronidazolu.
Bianusia deczko wczoraj zjadła. Tak strasznie się pilnuje bym nie podeszła blisko. Moje pojawienie się powoduje ucieczkę. Tyle z mojego podsuwania żarcia wyszło. Ona pamięta doskonale jak ją łapałam.Nie przyszła w nocy do mnie na mizianie uszka. Chodzi po domu. Gada do Rudolfa. Jest czujna. Domowy kot o duszy super dzikusa. Strasznie smutne to wszystko.
Przyszła jedna 20-ka Gastro. Na drugą, wcześniejszą, przyszedł mail. Nie ma towaru w magazynie! Wściekłam się bo komp wpuścił, pobrał forsę, zrealizował późniejsze a potem, po 3 dobach) czytam ,że NIE ma! Dzwonię więc na podany telefon i...pani nie ma jeszcze w pracy. Dawno po 9 a ona od 9 winna być. Pieski musiała odwołać i rozłączyła się. Wściekłam się podwójnie. Kole 12 skontaktowałam się i ustalone zostało, że przyślą towar przy najbliższej dostawie po "starej" cenie. Czekamy!
Życie codzienne płynie. Strasznie się wszystko plącze. Mam lekkie zamieszanie w pracy. Nawet więcej niż lekkie. I bilans nie ma tutaj wiele do mieszania. Jestem też bardzo zmęczona. Fizycznie i psychicznie. Bardzo.
Poszłam jednej koleżance, po koleżeńsku, na rękę w pracy i nie wiem czy nie stracę na tej dobroci. Nigdy się nie nauczę tylko o swój tyłek dbać.
Coraz ciężej wstaje się mi rano by dziki obrobić. Zmuszam się do podniesienia zwłok. Nie ma śniegu i zimnicy a ja ledwo chodzę. Co dzień coś mi w środku szepcze bym odpuściła i poleżała deczko dłużej. Nie umrą z głodu z powodu jednego dnia z pustymi miskami. W sumie jednak wychodzę. Klnę na czym świat stoi gdy mi się nogi plączą wśród śmieci kotłownianych. Jakieś debile, dosłownie debile, dały kotom swoje obiady. Łaskawcy. Smażona piątkowa ryba, ziemniaki i kapusta kiszona. Plus zielony chleb gdyby śmierdzącą rybę chciały nim zagryźć. Na drugim stanowisku jakieś rozmoczone resztki, skórki plasticzane po wędlinie i coś co nie mogłam rozpoznać. Słów brakuje!
Nerwy odbijają się na śnie. Mam go i tak mało. A jak już zapadnę w niego to plącze się mi w zmęczonej głowie goowniano. Wstaję ugotowana i zastanawiam się jak dzień przetrwam.