Na wstępie bardzo dziękuję waance za paczuszkę dla naszych kociąt. I smaczki dla Sorrunia.
Już wczoraj dostał je w nagrodę i z wielkim apetytem zjadł.
Sorrek wczoraj ruszył na pobraniu krwi. Pojechałam i ja do naszej wetki, Asi. Janusz się zbuntował, że sam nie pojedzie. I do nikogo innego też nie. O "dobrej" sławie małego świadczyła mina lekarki i jej słowa "nooo, słyszałam o nim i już się stresuję". Pobranie gładko poszło jednak. Kocio był spokojny. A krewka leciała przyzwoicie.
Zachwyciła facet paniusię swoimi gabarytami,bielą futra, puckami na polikach i wielkością pomponów pod ogonem. Prawdziwy kocurro się z niego zrobił. Waga wykazała 4,350. Z marnego 0,90.
Troszkę za długo czekaliśmy z badaniami ale tak wyszło. Malce chorowały. On też był zaziębiony. Gdy można było z nim ruszyć nie chciałam wozić Sorrunia w pakiecie z innymi. By czekał w kolejce. Miał styczność z chorobami.
Czasem to była ostatnia podróż naszego milusińskiego. Nigdy wtedy nie wożę innych kotów "przy okazji". Bo to tylko nasz czas. Ostatni. Muszę być tylko z tym odchodzącym. Poza tym uważam, że koty doskonale wiedzą co i jak. Więc nie narażę żywego kota na takie przeżycia.
Trzymajcie proszę kciuki za wyniki. Bardzo się boję. Choć nie przeskoczę spraw ode mnie nie zależnych.
Sorrunio jednak obraził się na mnie. Nie przyszedł od wczoraj na mizianki i wspólne, ranne tulaski. Taki facet zapiekły
